Patrzyłem na tę drobną dłoń i miałem już powiedzieć prawdę… Na tak
malutkiej dłoni nie mogło zmieścić się wielkie życie z nieprawdopodobnymi
przygodami, dłuższe niż żywoty pierwszych, biblijnych ludzi, którzy znienacka
zasiedlili przeklętą przez Boga Ziemię. Skąd miały się tam znaleźć czyny warte
zapisania? Gdzie zmieścić epopeję, czy choćby wzmiankę encyklopedyczną? Ot,
małe, prozaiczne życie, kromka chleba z masłem i tornister zbyt ciężki dla
synka o niebieskich oczach, trzydniowa wycieczka do Paryża, bądź Rzymu, zamiast
Odysei, bo nie ma tak małej czcionki, żeby zmieścić epickie czyny na rączce tak
mizernej.
Nic nie wskazywało i nie mogło wskazywać na los intrygujący, pełen
emocji zaczerpniętych z ksiąg – z tych, w których bohater nie sypia nawet, a
jeśli je, to tylko dlatego, żeby ukryć prawdziwe powody obecności przy stole.
Miałem już powiedzieć jej, że czeka ją los szala z włóczki, który będzie tkała
jak kilim siedząc przed telewizorem i pogryzając pistacje, albo fistaszki, gdy
zobaczyłem jej oczy. Było w nich tyle nadziei i prośba niewysłowiona, żeby się
w końcu spełniło to, czego w dłoni nigdy nie było. Oczy zaszły wilgotną mgłą i
żebrały o niemożliwe, a ja miałem być posłańcem Bogów. Losem, który pchnie ją w
drogę ku przyszłości.
Dłoń był ciepła, ufna i miękka. Drżała z niecierpliwości w oczekiwaniu
na werdykt. Uległem tym oczom. Nie mogłem im tego zrobić, Szlafrok frotte i
podkulone kolana na starym, jęczącym sprężynami fotelu, gdy obok książka z
zaznaczonym kocim ogonem fragmentem cudzych przygód. Nie! Szatan we mnie
wstąpił i powiódł w nieznane.
- Musisz wyjechać. Im szybciej, tym lepiej. Tu nie czeka na ciebie nic
dobrego. Spakuj walizkę jeszcze dziś i jedź w tropiki. Ukryj się gdzieś na
nieskończonej plaży, gdzie ocean szepcze niedokończone historie, a słońce
przelicza ziarnka piasku, choć fale starają się zakłócić rachunek. Zmień imię i
kolor włosów. Czekaj. Niedługo przyjdzie do ciebie jutro i zaproponuje
ucieczkę. Może nawet do tutaj. Wtedy już będziesz umiała uciekać, więc i we
dwoje poradzicie sobie. Nie pytaj mnie o szczegóły, bo giną w twojej drobnej
dłoni, a czas ucieka. Szkoda go, na studiowanie drobiazgów, które i tak
zobaczysz. Jedź! Znajdź! A kiedy los zagna cię tu ponownie, zajrzyj do mnie.
Opowiemy sobie nawzajem. Ty mi przeszłość, jaką się stanie twoje jutro, a ja
ciąg dalszy podróży.
Kiedy mówiłem natchnionym szeptem na jej twarzy kwitły kolory, a oczy
rozglądały się czujnie wokół szukając czegoś ponad moją głową. Ona już była w
podróży. Uciekała siedząc po turecku przede mną i mnie nie widziała już wcale.
A potem oczy jej zaszły mgłą, która wypiła z nich kolor i rosły coraz większe i
większe. Dłonią zasłoniła usta, a drugą schwytała mnie za nadgarstek.
- Ukryj mnie! – poprosiła z napięciem. Zażądała – Tam idzie ktoś, kto
udaremni mój wyjazd. Nudny i namolny. Przewidywalny i bardzo wytrwały. Teraz.
Muszę uciec już teraz. Zajmij go czymś proszę…
Skulona, przebiegła chyłkiem w podcienie i zniknęła zanim do mnie
podszedł mężczyzna. Zalążek brzuszka wyprzedzał go nadając postaci rubaszny
wygląd, a rzednące nieubłaganie włosy opuszczały go mimo młodego wciąż wieku. Twarz
miał wyzbytą z emocji. Całą swoją osobą podkreślał, że wróżb nie potrzeba mu
żadnych, bo zaplanował nie tylko swoje życie, ale też żywot całego drzewa
genealogicznego, które dopiero miało wypuścić listki.
- Nie widział pan tu mojej narzeczonej? Miała kaprys zabawić się we
wróżenie z fusów. Czas już na nas, bo się spóźnimy – zerknął przy tym na imitację
zegarka, za który można byłoby wyżywić małe państwo afrykańskie przez miesiąc –
wystarczy już tej zabawy, pora zająć się poważnymi sprawami.
- Nie – spojrzałem mu hardo w oczy – Jak pan widzi nikogo tu nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz