Samolot
leniwie zataczał kręgi. Wysoko, ponad chmurami krążył bez końca,
jak orzeł wypatrujący łupu.
-
Patrz – palcem pokazał mi dziurę w chmurach – Najwspanialsze
miasto świata, w którym żyje i walczy o zauważenie i sławę
więcej ludzi, niż żyje w wielu europejskich państwach. Przyjrzyj
się dobrze. Dzielnice wielkości stolic, miasto, w którym słońce
zachodzi ledwie na chwilę. Nikomu nie chciało się tego zmienić,
może nie znalazł się wystarczająco ambitny urbanista i burmistrz
z manią wielkości rozdętą bez kresu.
Poniżej
faktycznie mogłem dostrzec wielką, geometryczną fanaberię.
Krzyżujące się pod kątem prostym ulice i kwartały wypełnione
szczelnie budynkami, a pomiędzy nimi snuło się życie. Nie tylko
ludzkie. To życie musiało pić i spać, jeść, kochać się i
walczyć. Miasto obsługiwały całe armie służb zagonionych w
pracy nad sobą i służącym sobie wzajemnie. Czasem pasożytującym
na tym ogromnym organizmie.
Samolot
buczał monotonnie i uspokajająco czterema odrzutowymi silnikami, a
zjonizowane powietrze protestowało płonąc kitami białego dymu,
którego szczęśliwie nie musieliśmy wąchać. W kolejnych,
zataczanych kręgach widziałem, że dym stygnie z wielkimi oporami i
stara się płonąć, choć powietrze na tej wysokości jest rzadkie
i zimne, bo to już przedpole lodowatego kosmosu. Pod nami nici
uplecione silnikami wspinały się za nami z mozołem.
Patrzyłem
raczej apatycznie. Chmury nie potrafiły ugasić tego pożaru, jednak
powietrze zdawało się być niepalne i (jak sądziłem) powinno
zgasnąć samo, rozwiane wiatrem studzącym silnikowe wyziewy.
-
Patrzysz na nasz ogon – parsknął śmiechem – Masz rację. Może
nawet domyśliłeś się już. Przecież jesteś inteligentny…
Popatrzyłem
na niego mocno zdumiony, a on kontynuował wyraźnie zadowolony z
wrażenia, jakie wywołał własną wypowiedzią.
-
Tu, w tym mieście wszystko się zacznie. Już się zaczęło i nie
da się tego zatrzymać. Świat jest przepełniony. Medycyna, oby ją
szlag trafił… radzi sobie z tak wieloma chorobami i potrafi
uratować zbyt wielu. Starych i chorych, kaleki, wcześniaki…
Nieboraków, których Sparta zabiłaby bezrefleksyjnie pielęgnuje
się od poczęcia i prowadzi za rękę przez całe życie wspierając
liche, słabowite życie. Trzeba to zmienić. Pozbyć się słabych i
nieporadnych.
Słuchałem
ze zgrozą i obrzydzeniem. Ciekawe, co wymyślił teraz. Słynął z
bardzo kontrowersyjnych pomysłów, a posiadany kapitał sprawiał,
że ekstrawagancje uchodziły mu na sucho, więc eksperymentował
wykraczając poza sztywne ramy praw. Wszystkich praw. Kupował ludzi,
jak skarpetki i porzucał, kiedy tylko się uświnili w kontaktach z
nim. Żachnąłem się i obróciłem głowę do okna. Nie zauważyłem
kiedy, ale samolot nie tylko nie wznosił się już, ale
przygotowywał się do lądowania na prywatnym, podmiejskim lotnisku.
Chwycił mnie wielką dłonią za kolano i nachylił się do mnie.
-
Posłuchaj – szepnął – Czas zmierzyć się z naturą.
Sprawdzić, czy przeżyjemy. Silni dadzą radę. Reszta nie. Za dużo
nas. Zdecydowanie. Zaczęła się nowa epoka. Zanim ludzie zorientują
się, rozniosą zarazę w świat i cała planeta zapłonie jękiem
słabych. Oddychaj! Oddychaj zarazą, którą właśnie posialiśmy.
Głęboko. Za późno na ucieczkę. Oddychaj, jak oddychają miliony
nieświadomych, którzy właśnie wsiedli w samochody, samoloty i
pociągi, żeby wywieźć zarazę poza zasięg wzroku. Jeśli chcesz,
to zanieś im wieści. Wystrasz, to tylko przyspieszy ich koniec.
Panika pogłębi chaos. Nic nie poradzisz, bo nie ma sposobu na
wyłapanie z powietrza drobin, które posialiśmy, a wiatry i ciepłe,
ludzkie organizmy rozmnożą ziarno – to będzie cud na miarę
boską. Czujesz, jak wirus krąży w twoich żyłach? Życzę ci
siły, by przetrwać. A jeśli jej nie masz zdychaj wraz ze mną. Bo
ja trochę za stary jestem, aby zmieścić się w nowym świecie. Ale
będę patrzył. Do końca…
Może nie będzie komu tego toastu wypić?
OdpowiedzUsuńbędzie - zawsze trafi się jakiś mutant, albo zaadaptuje się w nowych warunkach błyskawicznie - życie potrafi o siebie zawalczyć.
Usuń