niedziela, 17 maja 2020

Kuracja.

Brzydki byłem jak noc, choć do dziś nie wiem, co to porównanie miałoby wnosić, ale faktem jest niewątpliwym, że strach na mnie patrzeć i co wrażliwsi mdleli, albo pchali w usta pazury celem ich nerwowej obróbki. I to bez cienia charakteryzacji. Cóż czynić? W ramach bezmyślności frywolnej naciągnąłem na łeb prześcieradło. Jak na meble, których nikt nie będzie używał przez dłuższy czas. Jakie to amerykańskie…

Prześcieradło było całkiem świeże – ledwie dwie noce nasączałem je własną niegodziwością. Stanąłem przed lustrem. Lekki przeciąg dął od strony okien i rozwiewał powłóczystość materii, tylko moją ewentualną powłóczystość omijał skrupulatnie. Kpił z obrośniętych czarnym włosiem łydek, ale wybaczyłem mu tę niedyskrecję. I tak wiedziałem, że fizjonomią, to ja nie tylko nie pociągam, ale wręcz grzeszę. Baśniowa piękność, która miałaby kaprys mnie odczarować musiałaby dysponować niezwykle specyficznym gustem i nietuzinkowymi upodobaniami.

Lustro bezlitośnie wykazało, że prześcieradło poprawia moje notowania, lecz i tak „szału nie ma” - wciąż pod kreską i tylko patrzeć, jak koło fortuny przetoczy się po mnie i zmiażdży jak skarabeusza na drodze nieuważnej armii. Może przeciąg ma rację i warto opalić łydki? Nie słońcem, lecz gazem? Babunia opalała tak kurczaki, żeby pozbawić je resztek opierzenia. Śmierdziało nawet w sąsiednim województwie, ale operacja była skuteczna jak diabli. Sceptycznie podszedłem do tej myśli, ponieważ, w przeciwieństwie do kurczaka, ja żyłem. Może słońce spoza strefy klimatyzacji będzie wystarczające, żeby mi sierść zwiędła niczym słabo podlewane jarzyny?

Cygarem, tym schowanym na wielką chwilę chwały, wypaliłem w prześcieradle dziury na oczy, żeby móc samodzielnie ocenić postępy degeneracji, albo chociaż płowienia sierści. Wahałem się, czy wypalić dziursko również na otwór gębowy, jednak pustynny klimat zniechęcił. Żreć piach? Za życia? Absolutnie! Dziury na oczy musiały wystarczyć, a na wierzch zarzuciłem okulary p-słoneczne. Niech walczą o przetrwanie wzroku. Gdyby były jednocześnie przeciw-piaskowe, byłoby jeszcze lepiej, ale gogle w tym klimacie występowały wyłącznie na bardzo egzotycznych zdjęciach.

W pasie ścisnąłem się sznurkiem – tym, z dzwonka na służbę, a na nogi nawlokłem podeszwy skórzane z niemożliwie długimi sznurówkami. Nie wiedziałem, gdzie owe buty mają dziurki, żeby wyszyć misterny wzór wiązania, a we własnych łydkach nie zamierzałem ich rzeźbić. Omotałem więc nogi w miarę solidnie, jak mumię, która podejrzewana jest, że da nogę, zanim zamknie się ją w siedmiokroć powieloną trumnę. Podeszwy, szczęśliwie trzymały się, jak gówno trampek na trawniku między blokami, albo guma do żucia dżinsowych pośladków.

Wyszedłem. Wiatr zachwycony moją odmianą na lepsze podrywał mnie pierwszy raz w życiu. Aż się zarumieniłem z emocji, gdy sięgnął pod prześcieradło i chyba zacząłem chichotać po pensjonarsku. Szliśmy dalej ja i wiatr, który rozswawolił się i obmacywał mnie daremnie szukając piersi. Piasek kotłował się wszędzie, okulary nie nadążały z usuwaniem, może zatarły się im wycieraczki? Zdjąłem je, żeby wygrzebać z oczu choć jedną wydmę, kiedy ktoś wpadł mi na plecy i sklął od stóp, do głów, nie pomijając epitetów odnoszących się do niewymownych, których nie posiadałem z racji przynależności (nie wiem, czy słusznej) do płci brzydszej (co z kolei było już nad wyraz uzasadnioną konsekwencją).

- Ty łysa pi...! Jak leziesz? A gdzie mąż? Brat? Samopas po świeżym? Baba? Ty się chyba prosisz, żeby cię ukamienować!

2 komentarze:

  1. Świetne to jest :) Znam takich, co sobie opalali łydki na żywca :D

    OdpowiedzUsuń