Haniebnie
się zagapiłem i nie zdążyłem zamknąć okna, gdy nadszedł
zmierzch. Bezmyślnie patrzyłem w tłoczącą się za szybą
ciemność i zamiast, jak co wieczór zamknąć okna i sprawdzić,
czy drzwi szczelnie przylegają do futryny, a klucz kole dziurkę na
wylot. Ciemność skwapliwie gęstniała i prężyła, jak czarna
pantera, aż w końcu zawirowała i w tanecznym piruecie wkroczyła
do środka. Teraz było już trochę za późno, jednak rzuciłem się
do okna i zatrzasnąłem je, aż szyby zaprotestowały.
Płonna
nadzieja. Na skraju dywanu wirował kłąb niedopowiedzenia
przypominający tornado na smyczy - czarownica już tu była, a kto
wie, czy tylko jedna. Kłąb najwyraźniej rozwijał się i zwalniał
przypominając teraz watę na patyku – taką dla dzieci, pierzastą,
postrzępioną chmurkę cukru, lepką, obrzydliwie klejącą się do
wszystkiego i trudną do usunięcia.
Mój
kot wygiął się w pałąk, a muszę przyznać, że ćwiczy
niezmiernie rzadko, więc nie nawykłem do podobnego obrazka. Ogon
wygiął w znak zapytania, wąs przylizał, a następnie wykazał się
heroiczna odwagą – zaczął węszyć! Znałem drania. Udawał.
Kiedy naprawdę węszył, robił to znacznie dyskretniej. Teraz
demonstrował, że coś tu śmierdzi, ale to przecież wiedziałem.
Ba! Wiedziałem nawet co – czarownica!
Wysłałem
kota na zwiad korumpując go obietnicą czegoś paskudnie surowego i
tłustego. Szedł na paluszkach, cichcem wielkim i wcale nie dlatego,
żeby nie spłoszyć, lecz, by szybciej wykryć sygnał do odwrotu.
Dopingowałem go, bo przecież sam nie pójdę. Kto to widział pchać
się w oko cyklonu, choćby był mały i na smyczy. W nieznane trzeba
wysłać ochotnika spośród braci mniejszych – nawet Rosjanie,
którzy szacunku dla jednostki mają niewiele w kosmos psa wysłali,
a gdzie mi do ich wielkości. Kot był szczytem mojej odwagi, lecz i
on był tchórzem podszyty.
Wreszcie
dotknął nosem słabnącego wyraźnie wiru. Nos stracił wilgoć
momentalnie, a kot zamiast osiwieć – sczerniał. Zupełnie.
Pomyślałem, jakie to szczęście, że sam nie poszedłem z tą
swoją mazurską opalenizną, bo już robiłbym za murzynka z samego
serca Sudanu. Kot wytrwał. Byłem z niego kosmicznie dumny. Z tego
entuzjazmu pomnik przed chałupą obiecałem mu i medal za ofiarność
i odwagę. Tak… Ja tu pochwały wymyślam wiekuiste, a zwierzątko
rozmruczało się i podstawia do pieszczot. Jeszcze chwila i rozwali
się bezwstydnie na plecach czekając na bardziej intymne łaskotki.
-
Dobry wieczór sąsiedzie. – wir zwolnił i zdecydował się na
płeć spodziewaną wśród czarownic – Nie jesteś jakoś
specjalnie gościnny. Trochę trwało zanim zdecydowałeś się na
uprzejmość. A teraz, to już może wpuść moje koleżanki, niech
nie marzną po próżnicy. Przecież to już żadna różnica, czy
jedna, czy cały sabat. A w towarzystwie jesteśmy nieznośne tylko w
słowach i gospodarzy nie pożeramy. Ich kotów także. Słyszysz.
Jedna pcha się kominem. To pewnie Greta, gruba bardzo, ale wciąż
udaje szczuplutką. Dwie są za oknem, a kolejne trzy przytupują pod
drzwiami. To jak? Otworzysz, czy każesz się im męczyć?
Poznałam kilka czarownic, są przemiłe. Nie ma się czego bać, wpuszczaj.
OdpowiedzUsuńza późno na dylematy, kiedy jedna już w środku.
UsuńZakumplowałeś się?
Usuńpieca nie miałem, a poza tym, to zbyt radykalne. zawsze można pogadać.
UsuńCiekawe czy otworzył?
OdpowiedzUsuńjakie to ludzkie - taka ciekawość.
OdpowiedzUsuńlubię niedopowiedziane historie, żeby ludzie sami sobie dorobili ciąg dalszy taki, jak im się podoba.