- Patrz! - pokazał ręką wąską, świecącą nić.
Posłusznie podniosłem wzrok i wzruszyłem ramionami. Żyła była tak
cienka, że odcinek widoczny w świetle latarki mógł wystarczyć ledwie na jedną,
bardzo chudą obrączkę. Szkoda zachodu, szczególnie, że nigdzie obok nie
świeciła nawet nadzieja na drugą nitkę.
- To elektrum! Starożytne. Splecione ze sobą włos złota i srebra,
stopione i uformowane na nowo. Tutaj widzisz tylko fragment. Chcesz zobaczyć
inne?
Kiwnąłem głową, żeby już wyjść z kopalni. Nie czułem się najlepiej sto
dwadzieścia metrów poniżej gruntu. Winda, która nas tu zwiozła wydawała odgłosy
przypominające śmierć techniczną. Najwyraźniej czekała tylko
na okazję, żeby odejść z fasonem i dwóch durni zabrać ze sobą w ostatnią podróż
do wnętrza ziemi. Poszedłem z nim, żeby dał mi spokój z teoriami spiskowymi.
Nie wiem, co miał mi uświadomić srebrno-złoty włos. Gorączki złota nie
poczułem. Najwyżej lekko mnie zaintrygowało, że nikt po ów włos się nie
schylił. Był widoczny i w zasięgu ręki. My również nie dotykaliśmy go.
Odetchnąłem, gdy świeży powiew wiatru zrewidował moje spocone ciało.
Potem wsiedliśmy w samochód i paląc papierosa za papierosem jechaliśmy gdzieś
drogami znanymi tylko tubylcom i być może GPS-owi. Radio krztusiło się popularną
ostatnio piosenką o treściach w sam raz na wiejskie wesele grubo po północy.
Góry szczęśliwie zabierały dźwięki i radio męczyło się, usiłując posklejać
melodię w sensowną całość.
Znowu dziura w ziemi. Tym razem kazał mi korzystać z liny. Popatrzyłem
podejrzliwie, jednak nie żartował. Umocował linę do jakiegoś metalowego kółka
wiszącego na olbrzymim haku wbitym w wielki głaz. Musiał być tu wcześniej, bo
nie wahał się i nie szukał, tylko schodził z wyraźną wprawą. Światło czołowej
latarki podrygiwało niosąc widoczność tam, dokąd podążał wzrok nosiciela.
Początkowo nachylenie „podłogi” pozwalało na marsz z asekuracją liny,
jednak już dwadzieścia metrów dalej, gdy światło dzienne cofnęło się ze
strachu, rozpraszając się na licznych, kalcytowych stalaktytach, światło
latarki okazało się niezbędne, żeby wykryć pionowy uskok niknący w gęstwinie
mroku. Druga lina i tym razem podłoga stała się pionowa. Schodziłem za
przewodnikiem usiłując nie spaść mu na głowę. Wreszcie stanęliśmy na dnie.
- Trzydzieści pięć metrów. Jeszcze nie połowa drogi. Teraz pójdziemy
poziomo, ale przed nami jeszcze dwa zjazdy. Dajesz radę?
Westchnąłem tylko. Chyba widać, że daję skoro jestem obok i to w jednym,
niezakrwawionym kawałku. Ruszyliśmy, a mroczne echo długo tłukło się po ścianach.
Wyprzedzało nas, albo zawracało, tonęło w głębinach, by powrócić tętentem stada
mustangów. Wilgotno, chłodno i raczej nieprzyjemnie. Zdecydowanie wolałem
skalne ściany, gdy za plecami rozciągał się pejzaż, ogrzany słońcem. Tunele,
jaskinie, lochy – to nie moja estetyka. Nie czuję się dobrze tam, gdzie
umierają kolory.
Szliśmy szybko. Najwyraźniej tutaj też bywał i nie wahał się z wyborem
drogi. Dwa zjazdy sprawiły, że powierzchnia stałą się już tylko zbyt odważnym
domysłem, a nie rzeczywistością. Stanęliśmy, a kiedy zaświecił ręcznym
reflektorem zamigotało. Znów włos. Bardzo podobny do pierwszego, może nawet
identyczny?
- Tutaj jest płycej. Jakieś dziewięćdziesiąt metrów sądząc po linie.
Tam było sto dwadzieścia. Ale tam byliśmy w górach, a obecnie jesteśmy na
wyżynie. Kiedy nić biegnie dolinami zdarza się, że pojedyncze metry dzielą ją
od powierzchni. W Alpach… musielibyśmy jej szukać poniżej pięciuset metrów
zagłębienia. Bo pod Alpami też jest. Jeśli chcesz, to pokażę. Wiem, gdzie można
ją zobaczyć. Udało mi się odkryć nitkę w dwudziestu miejscach w kraju i
kilkanaście poza nim na terenie Europy, oraz kilka na innych kontynentach. To
jak? Masz ochotę na następny adres, czy wolisz oglądać rzecz z fotela patrząc
na monitor komputera?
Schyliłem się, by dotknąć ręką owej nici, dla której mnie tu ściągnął
i wypełnił dzień zwiedzaniem zapomnianych dziur w ziemi. Nim wyciągnąłem rękę
odciągnął mnie za kołnierz.
- Zostaw głupcze! Lepiej nie zdradzać się z wiedzą. Wiesz, że nawet
dotyk zmienia opory i reflektometryczne odbicie wskaże lokalizację zaburzenia z
dokładnością do pojedynczych metrów. Zostaw. Na razie wiedza musi wystarczyć,
na eksperymenty przyjdzie czas.
Wzruszyłem ramionami i odeszliśmy. Po co miałem oglądać coś, czego
nawet dotknąć nie wolno? Szkoda dnia. Gdy wyszliśmy na świat zaczynała się już
noc. Żadnych melodramatycznych deszczy, czy wycia wiatru pośród drzew, ani
nawet powodzi gwiazd na niebie. Zwyczajny wieczór, gdy chmury wracały do domu,
a wiatr zwilgotniał od ich zapędzania. Przez całą drogę powrotną gadał jakieś
nieistotności i nie poruszał w ogóle tematu nici. Może maskował niesmak z
powodu braku mojego entuzjazmu i ograniczonej ciekawości. Udawałem. Oczywiście, że
byłem ciekawy, ale po drodze i tak nic by mi nie powiedział. Dopiero, gdy dojechaliśmy,
po szybkim prysznicu zasiedliśmy do komputera ze szklankami w których lód
grzechotał ze strachu, a alkohol całkiem zardzewiał, otworzył usta.
- Patrz! - na monitorze pokazywał mi ziemię oplecioną siatką, która
nie była południkami i równoleżnikami – Jest nas kilkudziesięciu. Każdy sam
szuka, przesyłamy informacje najrzadziej, jak się da. Tylko istotne informacje.
I tak najważniejsze masz przed nosem. Widzisz co to jest?
- Klatka Faradaya? – zażartowałem.
- To też – zbyt poważnie to powiedział, żeby było ironią – Ale przede
wszystkim antena. Kosmiczna, bo zwrócona jest zawsze w każdy kąt wszechświata.
I ziemska, bo na Ziemi możesz sięgnąć też wszędzie. WSZĘDZIE. Rozumiesz?
- Mmmm… - nic bardziej inteligentnego nie przyszło mi do głowy.
Patrzyłem za to uważniej. Po co mi to pokazywał, skoro to taka wielka
tajemnica? Już miałem zapytać, kiedy sam poruszył intrygujący mnie temat.
- Posłuchaj. Rozmawiałem z pozostałymi. Niechętnie, ale zaakceptowali
cię. Potrzebujemy zdolnego elektronika-radiowca. Omnibus, który zna się na
informatyce i górach, który nie boi się i za wiele nie gada. Wiesz dlaczego nie
pozwoliłem ci dotknąć sieci? Bo gdzieś tam siedzą. Nie wiemy kto, nie wiemy
gdzie, ani nawet po co i ilu ich jest. Ale muszą być, bo czasami wysyłają coś i
odbierają. Chcemy, żebyś podsłuchiwał. Wymyślił jak, zrealizował i rozszyfrował
kto z kim i dlaczego. Jeśli będziesz potrzebował, to w Azji mamy uchwycony
węzeł – skrzyżowanie nitek w miejscu odosobnionym, ale dostępnym. Możemy tam
cię zakwaterować, ubezpieczyć i zaopatrzyć na tak długo, jak będzie trzeba. U
nas możemy zapewnić dostępy do pojedynczych nitek. Wystarczy?
Chyba się zaniepokoił, ale kiwnąłem głową. Wystarczy jedna nić,
chociaż dwie… Kusiło. Na styku powinno być łatwiej uchwycić kierunki. No i Azja
– w życiu nie byłem, a kusiła. Wolałem nie ryzykować nadmiernego apetytu.
- Wystarczy.
Wtedy pojawili się inni. Jakbym szczerością zdał egzamin z lojalności. Wcale nie było ich kilkudziesięciu, a
zaledwie pięciu szaleńców, którzy chcieli rozpocząć walkę. Popatrzyłem na nich
w zadumie. To wszystko? Cała opozycja w jednym pokoju? Chyba jednak tak…
Wyciągnąłem z kieszeni pistolet z tłumikiem. Lepszej okazji nie będzie.
Zobaczymy, co zdradzi komputer. Nie kłamał. Byłem zdolny. Do wszystkiego. Znajdę
ich wszystkich i wytłukę jak pluskwy. Uratuję sieć. A jeśli to nie byli wszyscy? Trudno. Z czasem i pozostali się zdradzą. Zaczekam na nich. W sieci...
Prawie zawsze gdy czytam Twoje teksty wydaje mi się że jesteś znanym i uznanym pisarzem, który w wolnej chwili incognito bawi się w pisanie takich "perełek".
OdpowiedzUsuń:-)
Stokrotko - miło mi, że tak uważasz, ale tak nie jest. piszę amatorsko. bo lubię i chcę. a blog jest jedynym miejscem, gdzie udaje się publikować. wysyłam trochę na konkursy literackie, jednak bez sukcesów. najwyraźniej - są lepsi.
UsuńCzłowiek zawsze chce dotknąć, trudno brać na wiarę.
OdpowiedzUsuńPrzypomniał mi się epizod ze zwiedzaniem kopalni - matka pyta nastolatka jak mu się podoba, i słyszę za plecami : NUDNO. Takiego trudno zadowolić...
ludzie tak mają - ciekawość posunięta do absurdu. ale pewnie dlatego zawojowali świat.
UsuńOko nie strzelaj do pianisty!!!
OdpowiedzUsuńa co? święty? niech ma i on, a nie zawsze pominięty...
Usuń