Usiłowałem
wznieść się i popłynąć z wiatrem, chowając się między
chmurami, żebyś zbyt szybko nie odkryła mojej obecności.
Niespodzianką być chciałem i oprócz tego miałem kaprys patrzeć
na ciebie, zanim mnie dostrzeżesz. Wymyśliłem sobie cały twój
świat i teraz chciałem zobaczyć, jak bardzo różni się od tego,
co mogę zastać na miejscu.
Talentu
do latania nie miałem wcale, więc sztuka się oczywiście nie
udała, a chmury nie zamierzały czekać, aż się nauczę i
odpłynęły lekceważąc moje wysiłki. Chciałem im wygrawerować
na brzuszkach list do ciebie, żeby choć słowem towarzyszyć ci w
codzienności, jednak i tu poniosłem porażkę. Podskakiwałem i
usiłowałem sięgnąć palcem tych, co leciały najniżej, ale nie
udało się dosięgnąć ani jednej. Podśmiewywały się ze mnie nim
podążyły za stadem, a ja zostałem sam w bezkresie.
Krzyk
nie mógł się powieść i dlatego milczałem zaciskając usta, aby
słowa spragnione odzewu nie uciekły mi nadaremnie. Wargi zbielały
z wysiłku i resztką rozsądku przywołałem je do naturalnego
ukrwienia. Tylko w moich oczach smutek uplótł pajęczą sieć
przesłaniając rzeczywistość. Żaden ze zmysłów nie mógł
osiągnąć sukcesu ze względu na odległość. Skąd pomysł, żeby
w ogóle próbować?
Chciałem
przekupić wiatr i dać mu na drogę kilka ciepłych słów, ale ten
drapichrust obdarł je z ciepła i porzucił przy krawężniku, jak
nikomu już niepotrzebny niedopałek, a potem kręcił bączki na
trawniku i szarpał drzewa za włosy, aż całkiem o mnie zapomniał.
Myśli
zaplotłem w strzałkę, żeby ją wysłać wskroś świata, żeby
pomknęła nie musząc omijać nic i nikogo. Czy za lekkie były, czy
też zbyt ociężałe – dość, że ledwie ze mnie spłynęły i
niespieszno im było w drogę. Stałem osowiały i pozbawiony
pomysłów. Nic, tylko chcenie we mnie. Takie dziecięce, które
uzasadnień innych nie zna, jak szczere pragnienie, by się spełniło
chciane.
Wrona
patrzyła na mnie szarym wzrokiem, więc nawet nie prosiłem jej o
pomoc, bo gotowa była dostarczyć ci szarej melancholii, a nie tego
przecież chciałem. Wiem, że szarości masz w nadmiarze i
obarczanie ciebie kolejną byłoby niegodziwością. Wzruszyłem
ramionami. Wrona też i odleciała do wronich spraw, a ja zostałem,
usiłując rozwiązać nierozwiązywalne.
Zamknąłem
oczy. Pod powiekami byłaś jak żywa. Uśmiechałaś się,
zaplatając palcem wskazującym sprężynkę z włosów i gryzłaś w
roztargnieniu dolną wargę. Twoje ramiona bardzo dyskretnie tańczyły
w rytm jakiejś muzyki. Szłaś gdzieś zamyślona, nieobecna i
krucha. Próbowałem po chodnikowych płytach rozpoznać dokąd
zmierzasz, a ty pokazywałaś palcem jakieś morwy, graby i jawory,
pytając, czy umiem je rozpoznać, gdy rozbiorą się z letniej
sukienki. Kiwnąłem głową niecierpliwie i szukałem twojej dłoni,
żebyś nie potknęła się na wybojach. Gdy poczułem ciepło ręki
drgnąłem z zaskoczenia. Otworzyłem oczy… Spałaś tuż obok,
uśmiechając się do mnie.
Czy to sen czy (z)jawa?
OdpowiedzUsuńlubisz zadawać pytania.
Usuńspróbuj odpowiadać - to dopiero gra wyobraźni.