Oparte o płot, smutne, porzucone wspomnienia. Jak licha kurtka, albo
dziurawy dzban. Wiszą bezpańsko i tylko wiatr je trąca zachęcając do zabawy,
która im nie w głowie. Ciężko się bawić bezdomnemu. Nie każdy jest Cyganem,
żeby pośród kosmosu wszędzie czuł się u siebie. Większość uznaje obce klimaty
na krótko, na wakacje, na zbieranie okruchów, jakich koło domu znaleźć się nie
da, jednak żyć pośród bezkresu? To trzeba nie tylko kochać, ale i umieć. Żeby
móc przeżyć i w tańczącym blasku ognia, gdy zmierzch łaskawie poukrywa twarze
opowiadać.
Był czas gawędziarzy. Trubadurów, wędrownych poetów i grajków. Teraz
nawet Cyganie w zimnym, niebieskim świetle telewizorów szukają gawędy na długie
wieczory. Milczenie? Niemodne, passe, teraz trzeba krzyczeć bzdury głośniej od
innych. Jeździć dalej, niż ci, co wokół i żreć każdą egzotyczną potrawę, choćby
była niejadalna. Wszystko i wszędzie, byle nie tu. Tu można najwyżej wspominać
o „tam”. Specjaliści potrafią wspominać nawet to, czego nie widzieli i gdzie w
życiu nie byli. Potęga TV do spółki z Internetem spleciona z zuchwałą
bezczelnością wystarcza.
A tu, przy płocie, przewieszone przez sztachety wspomnienia, które nie
sięgają dalej niż wioska i pobliskie miasteczko. Nawet nie stare. Wciąż
dychają. Próbowałem przymierzyć, ale dziewczęce były. Nie dla mnie. Trudno było
się w nie wpasować, tu zabrakło, tam uwierały, a gdzie indziej zbyt wiele
miejsca… Wisiały na płocie niepokojone lekko roześmianym, rumianym wiatrem,
który wytrząsa z nich kurz i szczegóły. Resztki ciepła młodego ciała.
Stałem tuż obok, niemal pod rękę z tymi wspomnieniami i gawędziliśmy
patrząc jak słońce odmierza kwadranse prześlizgując się między sztachetami.
Były miłe. Gościnne. I harde, bo młodość nie znosi kompromisów. Woli tupnąć
nogą, a nawet zapłakać, żeby tylko nie być nijaką i bladą. I takie były te
porzucone wspomnienia, podparte soczystym przekleństwem na do widzenia… Ja
wiem, wierzę, że to na do widzenia, ale wspomnienia upierają się, że to było „żegnaj”,
wykluczające powroty.
Nie uwierzyłem im. One gorące. Ruchliwe, jak rój pszczół. Wciąż nie
znają tęsknot i łatwo im szafować słowami „na zawsze”, „nigdy”. To minie, jak
mija lato, jak kończy się poranek. Przysiadłem się do tych wspomnień, nie
przeszkadzając. Chyba nawet ucieszyły się, że mogą się wyżalić. Że mają
wreszcie komu. Nie sądziłem, że jestem aż takim ignorantem, gdy chodzi o
nastoletnią dziewczęcość. A jednak. Nic nie wiedziałem o niej i każde zdanie
pogłębiało moje zdumienie. Gdy wspomnienia skończyły gawędę soczystym „niech
was wszystkich szlag!” pojawił się jakiś pryszczaty młodzieniec i rower oparł o
płot nie zważając na wspomnienia schnące w słońcu. Popatrzył na mnie, następnie
na szosę. Zapalił. Chyba demonstracyjnie, żeby pokazać jaki jest dorosły. I
milczał bardzo po męsku. Siedziałem wsparty o płot i cudze wspomnienia, a
on stał pośród nietrwałych, tytoniowych obłoczków. W końcu rzucił niedopałek na
asfalt i plunął z wyraźną pogardą.
- Pan też? – ni to zapytał, ni to stwierdził
- Co „ja też”? – zdziwiłem się.
- Pan też ucieka? I nie wróci nigdy? – pokazał na coś brodą. Nade mną
tkwił znak drogowy oznaczający przystanek autobusowy. Na żądanie – Tu zostały
już tylko trzy zamieszkane domy. Ona… wyjechała wczoraj. Powiedziała, że nie
wróci. Nikt nie wraca. Pan też?
https://www.youtube.com/watch?v=WiBlfFIFCk8&feature=share&fbclid=IwAR3_FHkA-rmfMVobC05SLx-eYATNew3RxSBHIKsoMq2n_91n5b7Clj7ChuU
OdpowiedzUsuńładne. dziękuję.
Usuń