-
Ona! – pomyślałem wcale nie szeptem – To musi być ona!
Rozwarłem
dłoń. Wewnątrz wciąż ściskałem
kamienną, a może i metalową figurkę pramatki, bogini płodności.
Maleńka figurka z wielkimi piersiami i biodrami tak szerokimi, że
każde nogi doczepione do nich zdawały się zbyt chude. Głowa w
czapce wysadzanej kamieniami, albo włosy pozwijane w sprężynki…
Zerknąłem
na oryginał. Włosy! Jednak to były włosy. Teraz widziałem to
doskonale. Czerwone jak wino włosy splecione w mnóstwo drobnych
sprężynek okalało twarz ciepłą nie tylko od uśmiechu. Mięsiste
wargi coś do mnie mówiły, ale ja wciąż tonąłem w domysłach i
porównaniach. Ta figurka… Tak doskonale odwzorowywała kobietę,
przed którą właśnie siedziałem.
Mrugałem
oczami usiłując przypomnieć sobie skąd się tu wziąłem. Figurkę
znalazłem w jednym z wielu kamieniołomów, ulokowanych u podnóża
niewysokich gór rozsypanych rozciągniętym łańcuchem wzdłuż
południowej granicy kraju. Niepokoiła już wtedy, gdy pakowałem ją
do plecaka, razem z kawałkami nefrytu, fluorytami i miodowymi
opalami. Kiedy ją wydobywałem ze ściany nieczynnego dziś
kamieniołomu błyszczała z daleka w świeżym, skalnym obłamie.
Zupełnie, jakby chciała, żebym ją znalazł. A kiedy wziąłem w
dłoń, zaczęła ją grzać. Była coraz cieplejsza. Wrzuciłem do
plecaka postanawiając sprawdzić dopiero w domu.
Wracałem
jak na szpilkach. Pchany ciekawością jechałem najszybciej, jak
starczyło odwagi. W domu, gdy tylko wyjąłem figurkę z plecaka
zapomniałem o całej reszcie. Opłukałem ją z błota i kurzu, a
potem postawiłem obok komputera i zacząłem przeszukiwać internet.
Znalazłem szybko. Wenus z Willendorfu. Ktoś przede mną zdążył
ją już odnaleźć. Ponoć trzydzieści tysięcy lat mu to zajęło.
Mnie zresztą również.
Patrzyłem
na ekran i figurkę zupełnie tak, jak teraz patrzę na figurkę i
jej pierwowzór. Z zachwytem i niepokojem. Wtedy wyciągnąłem dłoń
i zamknąłem ją na tej figurce, a dłoń nakryłem drugą. Ciepło,
bezpieczne i niezmierzone rozlało się po mnie. Oszołomiło mnie.
Odebrało wzrok i przeniosło do raju, do miejsca… no… do tutaj.
-
O Boże – wysapałem.
-
Muszę przyznać, że nadzwyczaj szybko wpadłeś na właściwy
trop
– z lekko złośliwym uśmieszkiem odpowiedziała pramatka –
Innym podobne
odkrycie
zabierało znacznie więcej czasu.
Zbaraniałem.
Zaskoczyła mnie już ostatecznie. Ja? Z Bogiem? Twarzą w twarz? I
to z powodu kamiennej figurki? Nie czułem się nikim wyjątkowym, a
o zasługach przeszłych też mowy nie było. Byłem zwyczajnym, nie
wyróżniającym się przeciętniakiem, który lubi włóczyć się
po kamieniołomach w poszukiwaniu okruchów minerałów. Pewnie
szukałbym i kamieni szlachetnych, gdyby udało się takim trafić w
moje ręce, jednak musiałem poprzestać na tym, co w zasięgu ręki
i zadowolić się ozdobnymi, bądź najwyżej półszlachetnymi.
Bóg
przyglądała mi się w milczeniu. Nie pomyślałem o niej Bogini, bo
to zdawało się umniejszać jakoś jej autorytet, sprowadzając z
jednoosobowego tronu absolutnego monarchy do roli jednej z wielu,
wyspecjalizowanych wąziutko członkiń Panteonu. Bóg chyba dawała
mi czas, bym oswoił się z myślą i sytuacją. Siedzieliśmy
naprzeciw siebie i zapewne pochlebiam sobie, ale z jednakową
ciekawością zerkaliśmy naprzeciw.
-
No dobrze – Bóg napoczęła
rozmowę – Jak widzę, nie jesteś zbyt wygadany, więc zacznę.
Ściągnęłam cię tu, bo jesteś potrzebny. Nie wpadaj w
samozachwyt. Nie tylko ty jesteś potrzebny, ale po kolei. Spróbuję
w prostych słowach wyjaśnić sytuację. Trochę historii
przemyciłam do waszych ksiąg, więc początki może znasz. Z chaosu
ulepiłam świat. Tak
naprawdę, to z
nudów. Czas wlókł się beznadziejnie i poczułam się samotna.
Stworzyłam świat i całkiem nieźle mi wyszedł, jak na prototyp.
Oglądałam go, ulepszałam, ale i on mi się znudził, albo raczej
spowszedniał. Potrzebny był ktoś, żeby był nieobliczalny i
działał. Żeby zmieniał, modelował, zaspokajał instynkty, dawał
się porwać gorączce, szukał, znajdował, walczył i kochał. No i
porwało mnie. Tak się zamyśliłam , aż
nagle okazało się że dwudziesty wiek się skończył, ziemię
zamieszkuje jakieś siedem miliardów ludzi, którzy coraz częściej
pytają, skąd się wzięli.
-
Wiesz, jakie to niewygodne pytanie dla Boga? - zapytała mnie
pramatka – Pytanie gorsze, niż możesz podejrzewać, ale powiem
ci. Ludzie w ogóle nie pochodzą. Przeze mnie. Zagapiłam się w
zamyśleniu, a kiedy się ocknęłam, to już byli, rozmnażali się
i w ogóle… Cała
ta reszta z gazet i TV...
Wyglądało,
że ma zamiar zakląć, więc wyciągnąłem dłoń, żeby ją
powstrzymać i uspokoić. Przytuliła mnie szorstko, ale mocno, aż
zapadłem się w ciepło boskich piersi. Jej dłonie dotykały mnie z
matczyną czułością i delikatnością.
-
Był ciąg dalszy, a nie było początku, cholera! - jednak zaklęła
– długo myślałam,
co począć (hi hi… co za niezamierzona dwuznaczność), aż wpadło
mi do głowy rozwiązanie. Zostać matką każdej z ras i wyznań. TA
figurka, co ją tak miętolisz i maltretujesz w dłoniach…
Delikatniej proszę, bo mnie już bolą pośladki i piersi… Ta
figurka ma ściągnąć do mnie ojców narodów. Ściągnęła ciebie
i będziesz Adamem twojej rasy. Będziesz oglądał każdego dnia
swoje dzieci i wnuki, pra-pra wnuki. Wspólnie dorobimy początek
historii. Ten brakujący. A teraz zostaw już tę zabaweczkę, ten
drobiażdżek, bo
mi we łbie szumi od rozmaitych myśli, a na to jeszcze czas.
Figurka
musi wrócić na ziemię, by
ściągnąć kolejnego ojca narodu. Przyznaj, że troszeczkę
narozrabiałam. Wybaczysz mi? Wybaczysz, mężczyźni często
wybaczają. Szczególnie, gdy niewiasta zapłacze i zaprosi do
wspólnego łoża. Chcesz, żebym płakała, czy od razu…?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz