Cielęcinka.
Był
koneserem, osobnikiem wyrafinowanym i subtelnym, lecz rygorystycznie wymagającym
jakości. Poszukiwał ekstrawaganckich smaków, endemicznych potraw i przypraw
nieznanych tłumom. Dziś zażyczył sobie, żeby obrać mu ze skórki młodego chłopczyka.
Nieugięta.
Marzyła
o gwiezdnych podróżach, bo była najzwyczajniej w świecie głupia. Wpływ bajek o
urodzie wszechświata otumanił ją kompletnie, a próżnia zdawała się jej
przyjemną odmianą dla atmosfery. Pytana o tolerancję na temperatury bliskie
bezwzględnemu zeru – wzruszała ramionami – i tak poleci!
Nieurodzaj.
Staruszek
nie miał sił zbierać gruszek z drzewa, więc czekał, aż spadną jesienią i dziwił
się, kiedy nie umiał znaleźć między schnącymi liśćmi ani jednego owocu. W
swojej dobroduszności nie podejrzewał, że ktoś okrada proboszczowski sad,
pożerając na wpół zielone owoce, nim staną się słodkie.
Apetyt.
Lepiła
gołąbki – na nogach pełnych żylaków stała od rana i ubierała w kapuścianą
skórkę farsz. Lekarz kategorycznie jej zabronił jeść podobne potrawy, jednak o
ich robieniu nie wspominał. Może kto przyjdzie i się poczęstuje, albo sama ukradkiem
zje, gdy księżyc zapodzieje się w oknach sąsiada?
Kaprys.
Słoń
miał być, najlepiej ze słoninką. Nie wchodziły w grę żadne inne stworzenia, bo
w obliczu słonia każde zdawało się ubogie, a posiadanie pytona, czy legwana,
dobre jest dla miernot. Wieloryb spełniłby oczekiwania, gdyby dziecięcy pokój
napełnić wodą, ale tu już tata kategorycznie zaprotestował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz