Słońce
zapomniało o umiarze i praży, jakby chciało z ludzi przyrządzić frytki w sosie
własnym. Nawet muchom nie starcza sił, by niepokoić wątłe, zrozpaczone umysły
brzęczeniem. Kamienna pustynia, poprzecinana asfaltowymi parowami, z rzadka
zakłócana przepływającą z mozołem karawaną samochodów. Bezruch. Tylko ptakom
jeszcze wystarcza energii, by podróżować w poszukiwaniu wody. Cienie dodają
brody wszystkiemu, co stawia opór słońcu. Gdzieś pośrodku tej spiekoty młodziutkie
życie pod okiem dawcy zwiedza okolice w głębokim wózku i rozkoszuje się lipowym aromatem,
pozostając w gęstym cieniu korony drzewa. Drzewa zaczynają się pocić trochę później, lecz nie mniej lepko, niż ludzie.
Ależ celnie oddałeś klimat tych upalnych dni, ledwo dycham.
OdpowiedzUsuńjeszcze chwilka i przyjdzie listopad... będzie zdecydowanie chłodniejszy... tak sądzę.
Usuń