niedziela, 27 czerwca 2021

Narybek.

 

Wygładzam dłonią alabastrowe jajo. Długo musiało leżeć w mrokach piwnicznych, bo porosło nie wiadomo czym. Szorstkie, nieprzyjemne w dotyku, jednak rozmiarów sugerujących całkiem spore życie. Kiedy już poszarpałem pajęcze labirynty, czarny pył węglowy starłem na proch, który unosił się ciężko nim odfrunął z wilgotnym, zagrzybiałym przeciągiem. Dopiero wtedy jajo nabrało gładkości i zalet. Półprzeźroczyste, jak skóra albinosa nieumiejętnie skrywająca szlaki, jakimi krew podąża ku zakamarkom ciała, a nerwy wracają z niepokojącymi wieściami.

 

Alabaster jest może dobrym materiałem na książęce ozdoby,, jednak dla jaja porzuconego w czeluściach zaropiałej, zgorzkniałej piwnicy zdawało się łagodnie rzecz nazywając – przesadnie ozdobnym i nazbyt wątłym. W środku… i może od tego należało zacząć – w środku działo się coś. Albo wzrok płatał mi figle, albo wewnątrz cień podążał za ruchem palców pieszczących piegowatą skorupkę. Podejrzenie było tak absurdalne że musiałem sprawdzić. Przeciągałem palce tak, żeby wykluczyć przypadek – zmieniałem prędkość i kierunek ruchu cofałem znienacka, albo zatrzymywałem w miejscu i pukałem opuszkami,, jakbym trącał klawisze fortepianu.

 

A jednak wewnątrz się działo! Nie mógł to być przypadek, gdyż byłby zbyt doskonały, a nawet los zbyt szybko się nudzi, by brać udział w imaginacjach maluczkich. Wspiąłem się na skrzypiące drewniane schody położone na żeliwnych rusztowaniach, zdobnych w kwiatowe wzory, między którymi biegały zaśniedziałe, łuszczące się jaszczurki. Schody skarżyły się, że wespół z jajem stanowimy zbyt duże obciążenie na ich wiek narzucone gwałtem.

 

Zaduch wieków trzymał mocno za koszulę i nie zamierzał mnie wypuścić z łupem na dzienne światło. Ze ścian zamiast łez ciekły drobiny zaprawy wapiennej, pot dwustuletnich cegieł i wszystko, co zdołało się tam osiedlić z tajemnych powodów. Pajęczyny, odbudowane pieczołowicie na szlaku, którym przedarłem się w głąb chwytały za nogawki. Niemal słyszałem, jak klną te piwniczne potwory schowane w czeluściach niedosiężnych ludzkim okiem. Droga zdawała się ciągnąć, jak Odysowi, gdy wracał do domu, jednak w końcu schody sapnęły z ulgą że nie duszą się pod butem. Terakota przechodniej bramy wysłużona była do cna. Ledwie widać było misterną szachownicę pełną dawno wytartych detali. Skrzydło dębowej bramy z klamką mosiężną która przetrwała tylko dzięki malowaniu na butwiejący brąz olejnicą wyprowadziło mnie w światło ulicy.

 

Jaka okolica, taka i ulica – pełna okien w kagańcach krat z więdnącymi pelargoniami, aspidistrą, albo geranium. Frontowe ściany wciąż nosiły ordery dziur po pociskach z broni maszynowej, a gdzieniegdzie ledwie maskowane ślady trepanacji budynku pancerfaustem. Wiatr litościwie przeganiał liniejące, zasiedziałe smrody wzdłuż chodników i rozwłóczył je po nieużytkach i  podwórkach, o jakich wiedzieć mogli tylko tubylcy, a obcy nawet nie podejrzewali ich istnienia. Jakiś bardziej zuchwały promień słońca pił właśnie wodę z kałuży, a może sięgał po niedopałek dopiero co zgaszony przez trzynastoletnią dziewczynkę, wytrwale ćwiczącą biegłość w płatnej miłości.

 

Otarłem jajo o koszulę i wyciągnąłem przed siebie, ku ciepłej, słonecznej smudze. Szaleństwo! Alabaster zajaśniał bezwstydnie i odsłonił miękkie podbrzusze. Najwyraźniej trafiłem na cieńszy fragment skorupki, gdyż przed moimi oczami ujrzałem złoty okruch. Ruchliwy, usiłujący się skryć w cieniu mojego kciuka podtrzymującego jajo od spodu. Nie miał szans. Złoty piskorz wił się, wciąż pozostając w zasięgu działania słońca i w epicentrum mojej ciekawości. Zgłupiałem do szczętu, żeby w takiej okolicy stać na środku chodnika ze złotym detalem w dłoni. Tylko patrzeć, jak mnie ubiją!

 

W złą godzinę pomyślałem, bo zanim oblizałem suche jak pieprz wargi – poczułem pierwszy cios. Uderzenie w tył głowy nie było mocne na tyle, żeby strącić mi uszy z ramion, ale wystarczyło, żebym się zachwiał. Potem nerki zaczęły krzyczeć. Wiadomo, tu wiedzą, jak bić żeby bolało i żeby przeciwnik zmiękł. Cios kijem bejsbolowym przez nadgarstki sprawił, że wypuściłem łup z dłoni. Nim krzyknąłem pierwszy ból jajo leciało na pogruchotane płytki. Oczywiście! Musiało upaść na sterczący kant najcieńszą ścianką. Pękło głośniej, niż można było się spodziewać, a ze środka wypełzł złoty piskorz.

 

Nie zdawało mi się. Wypełzł i wzrok miał wściekły. Napił się wody z tej samej, co słońce kałuży, podskoczył i zlizał mi krew cieknącą z brody. Urósł natychmiast. Napastnicy zastanawiali się, czy warto mnie bić dalej, czy lepiej chwytać fruwający detal mieniący się szlachetnie. Drobiazg tymczasem dylematów nie miał żadnych – skoczył bliższemu na twarz i gryzł się w kark, drąc miękką skórę na szyi. Szarpnął raz i kolejny, pochłaniając kęsy z wilczym apetytem. Wróg zwalił się na kolana, nie mając już świadomości, kiedy piskorz zaatakował drugiego, przegryzając mu piszczele i skacząc do gonad.

 

Nim świerzbienie pod czaszką minęło po wrogach zostały jakieś ochłapy – sprzączki, buty ze sterczącymi z nich kostkami i bliżej niesprecyzowane wnętrzności. Piskorz nie był już drobiazgiem, a wzrok miał pełen wisielczego humoru. Wstał i sięgał mi już powyżej głowy. Rozejrzał się ciekawie dookoła, otarł szorstkim pyskiem o mnie i mruknął coś, co zrozumiałem z grubsza jak:

 

- Poczekaj tu na mnie staruszku, muszę jeszcze coś przekąsić, zanim sobie pogadamy.

6 komentarzy:

  1. No, to szczęściarz z Ciebie. Piskorz , wdzięczny za uwolnienie z okowów piwnicy, pewnie spełni Twoje trzy życzenia. Tylko, jak mówi ponoć chińskie przysłowie, pomyśl o czym marzysz , bo ci się ziści.
    Zresztą, jedno Ci mogę podpowiedzieć- ***** ***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no proszę... gwiazdek więcej, niż w markowym hotelu...

      Usuń
  2. Wciągnęło mnie ... i nie wiem czemu w pierwszej chwili przyszła mi do głowy taka myśl : każdy ma jakiegoś swojego "smoka", którego się obawia. Istotnym jest by znaleźć w sobie wystarczająco dużo odwagi aby stawić mu czoło, by się z nim rozprawić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i każdy ma swojego smoka - anioła stróża.

      Usuń
    2. Piskorz nawet złoty jest oślizły ... a anioł stróż, zauważyłam , że lubi się spóźniać.

      Usuń
    3. więcej wiary we własne siły! Anioły nie przychodzą przedwcześnie. dopiero wtedy, kiedy wszelkie nadzieje zdechną pod płotem.

      Usuń