Kiedy się urodziłem… Kiedy mnie
urodzono…
Czułem się potomkiem wszelkich możliwych
Bogów i Demonów. Byłem! Istniałem! Świat pochylał ku mnie korzenie, usiłując
wypić moją bezczelną zuchwałość. Bez cienia litości wnikał w moją intymność i
sumienie skaził dekalogiem, rozrośniętym do kodeksu zbyt grubego, bym mógł go
ujarzmić jednym życiem.
Pokusiłem się o kolejne, jednak
kodeksy rosły szybciej, niż moje fantasmagorie. Nim zdołałem począć kolejne
wcielenie, świat zastawałem pełen nowalijek – zupełnie, jakbym był północnym
wiatrem, zdumionym, że życie kwitnie, zamiast skostnieć na wieki.
Rosłem w obliczu Wielkich, a z każdym
dniem karlałem. Gdy poczułem strach – zrozumiałem!
- To kres, czas oddać duszę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz