Wiatr strąca wróble z parapetów, albo ściga po alejkach schnące liście.
Ciepłe jeszcze przed chwilą niebo pomarszczyło się, jak czoło młodej pani opuszczającej
autobus z naręczami bagażu. Chwasty pożółkłe z pragnienia wyciągają szyje i
kołyszą kolorowymi głowami wespół z makami, robotnicy bez pośpiechu opychają
się bananami, staruszki przycupnięte w wiacie czekają na najgorsze. A może
tylko na autobus, który zabierze je tam, gdzie nie zmokną? Na pięciolinii
energetycznej garść szpaków usiłuje skomponować arię na siedem starannie
wyselekcjonowanych głosów, a dzieci usiłują rozwłóczyć piasek możliwie daleko
od ich porannej lokalizacji – pewnie będą później podglądać tego pana, który
niezmordowanie zgarnia go na powrót w więzienie ram piaskownicy. Kosy
spalinowe, niczym szarańcza brzęczą poza wzrokiem, budząc lekki niepokój.
Rozglądam się, skąd nadlecą, jednak nie sięgam wzrokiem tam, dokąd dotarł
słuch. Za dużo ścian. Może uda się to pustułce patrolującej teren z wysokości dostępnej
jerzykom i jaskółkom, lecz nie mi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz