Czeremchy przejmują od kasztanowców obowiązek ukwiecenia okolicy, a słodki
aromat kołysze się niczym cumulus na bezwietrznym niebie. Zwiedzam okolice,
gdzie nie dotarły jeszcze kosiarki Zieleni Miejskiej, gdzie chwasty walczą o
przetrwanie i kwitną na wyścigi, żeby skusić nieliczne pszczoły do odwiedzin.
Niech upiją się do nieprzytomności, niech zapylą, byle zdążyć rozsypać
nasienie, nim ludzie zbesztają tę nienachalną przecież zieloną obecność na
peryferiach ludzkich potrzeb. Pierwsze maki mdleją już w pełnym słońcu, trawy
kołyszą się ze zrozumieniem. Wróble karmią młode i nie w głowie im figle.
Mamusie rotacyjnie wyprowadzają dzieciątka na plac zabaw, żeby każde z nich miało
cały plac dla siebie. Umówiły się na telefon? Ledwie jedna zabierze malucha –
już nadciąga druga. Patrzę z podziwem, jak zmieniają się, nie pozwalając, by
dziecięce przestrzenie cierpiały na bezpańskość. Taniec synchroniczny,
taktowany szczebiotem piskląt.
U nas na placach pełno, żadnej rotacji, a w Dniu dziecka, to wręcz tłumnie...
OdpowiedzUsuńmniej placów, albo dzieci więcej.
UsuńJa jak te maki - mdleję z zachwytu gdy widzę szalony czerwiec, który zaszalał na zielono...
OdpowiedzUsuńsłońce potrafi osłabić, szczególnie, kiedy spojrzy na ludzika nieco dokładniej.
UsuńZapomniałeś o bzach...
OdpowiedzUsuńbzy już czekają na kolejną wiosnę. teraz czas innych kwiatów.
Usuń