Dochodzę do wniosku, że kosy są bardzo
wstydliwe. I śpiewają jedynie wtedy, gdy trudno je dostrzec na wystrzyżonej głowie
młodego klonu, czy ocynkowanym twarda blachą parapecie. Wystarczy, że dach
sąsiedniej kamienicy ozdobiony przez „pajęczarza” anteną sięgającą ramionami pięciu
klatek schodowych wynurzy się z nocy, by kosy natychmiast zamilkły. Wtedy na
scenę wkraczają sroki, jednak trzeba być sroka, żeby docenić występ wokalny
ptaka uwikłanego pazurami w cienkie, szczytowe gałązki tui wyrosłych bez
umiaru. Spieszą się ci co zaspali, snują inni, którym przyszło stanowić ochronę
dla zwierzaka, by ten w skupieniu mógł się uzewnętrznić fizjologicznie. Nawet
wróble nic sobie nie robią z mojej obecności i utykają gałązki do gniazda z
zeszłego roku, bo przecież wtedy się udało! I nadzieja na kolejny sukces rosną.
Byle łóżeczko wymościć na rozkosze małżeńskie i figlować bezwstydnie pod okapem
daszku nad wejściem do budynku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz