Ogon ryżego kota patrolował
teren schowany za ogryzionym, mikrym żywopłotem i wydawał się być peryskopem
śledzącym ruchy po drugiej stronie. Kobiety wdzięcznie unoszące miękkie tkanki
wymodelowane długotrwałą, wyrafinowaną dietą (albo wręcz przeciwnie) cięły pejzaż
zdecydowanymi wektorami konieczności i obowiązków. Starszy pan, któremu los
nieprzychylny gwałtem przedawnionym usiłował wyrzeźbić na policzku pośladki studiował
nieaktualny rozkład jazdy. W miejskiej komunikacji przysiadła się pani pachnąca
gorzką czekoladą i grubo ciętym tytoniem na wagę. Uzbrojona w szturmowe szpony
dalekiego zasięgu perfidnie zakamuflowane niewinnym różem niezwykle dyskretnie
torowała mi drogę przez Miasto, wyznaczając przystanki przesiadkowe i
ochraniała moje nikczemne zaplecze nie zważając na kompletny brak zrozumienia
dla jej profesjonalizmu. Dębom zarumieniły się końce najmłodszych włosów –
zupełnie jak tej pani, co skrywała wiśniową głowę pod czarnym kapturem,
usiłując nie być złośliwą na widok innej, czarnowłosej pod bordową czapką.
Forsycje i inne krzewy zaczynają już ssać matkę ziemię, aż im pąki pęcznieją i
tylko patrzeć, kiedy pękną, rodząc urodzaj barw. Lekko cywilizowana jeżyna, przycupnięta
na skraju chodnika też utyka pomiędzy sztywnymi kolcami puchatą nie-zieleń.
Marzną mi uszy na widok staruszków ciągniętych przez psy spieszące pod
najbliższą latarnię, czy drzewo mniej wyeksploatowane od innych. Słońce wciąż
oślepia, zamiast ogrzewać. Ale zmieni zdanie. Na pewno. Kropla drąży skałę.
Nawet, gdy jest zaledwie kroplą porannie złocistej ekspresji udomowionych
wilków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz