Żeby nie wpadać w rutynę i nie
zgnuśnieć, postanowiłem założyć nowe państwo. Przeglądając mapy jednego z
oceanów znalazłem wyspę o przyjemnej linii brzegowej, raz do roku zaledwie
odwiedzaną przez monsun i to niezbyt uporczywy. W czasie, kiedy tenże będzie czochrał
palmy – polecę sobie na narty do Biarritz, albo na pokerka do Vegas.
Przyswoiłem sobie ową rzecz dość
beztrosko, wymyślając precedens – objąłem ją w posiadanie przez zasiedzenie w
złej wierze. Wymaga to jedynie uporczywej obecności przez kilkadziesiąt lat z
rzędu, ale to nie powinno być kłopotem. Ludzie lubią mieszkać u siebie, a do
obcych jeździć na wakacje. A ja na swojej wyspie miałem zostać królem i
parobkiem jednocześnie. Sterem i okrętem atomowym. Monarchia absolutna. Przed
migracją poszedłem pospacerować ostatni chyba raz centralnym deptakiem już nie mojego
miasta, zdarłem jakiejś niewieście kieckę z (jak się później okazało) prześlicznego
tyłeczka i tę kwietną łączkę mianowałem flagą państwową prawnie i zbrojnie chronioną
po wieki wieków amen, bagatelizując lamenty istoty odartej z odzienia i całkiem
nieuzasadnionego wstydu. Grzech ukrywać takie piękno, szczególnie, gdy wpadła
na niecny plan okrywać zaplecze państwowym symbolem.
Wracając pod dach zahaczyłem o
monopolowy, gdyż wymagałem strawy duchowej niezbędnej przy redagowaniu
konstytucji, która w założeniu miała zadbać o mnie lepiej, niż szanowna
mamusia, a nie miałem kaprysu zżynać z gotowych pierwowzorów. Orka. Czułem się,
jakbym wykuwał w granicie tunel pod kanałem La Manche. Wsparcie lekko mnie
zamroczyło, dzięki czemu nie krwawiłem zbyt jawnie, jednak prace legislacyjne
toczyły się jak woda pod górkę. Przyszło mi polec z nosem w niedojedzonej
sałatce warzywnej na długie godziny, a ból głowy wycieńczonej negocjacjami
dotyczącymi zapisów towarzyszyć mi miał jeszcze trzy dni. Dopiero wtedy (z
grubsza pojutrze) dojrzeję do zauważenia, że w preambule wystarczy zamieścić ważką
myśl:
- BO TAK!
Tymczasem musiałem odłożyć aneksję
nieodkrytego lądu, gdyż bez ustawy zasadniczej zasadniczo nie wypada się
wałęsać po włościach w ponaciąganych gaciach. Władca bez immunitetu? Żeby mi
jakiś pawian na łeb napluł? Niedoczekanie. Lekko zawstydzony przeprosiłem się z
miastem, zmuszony do dalszego zamieszkania, lecz teraz już jako obcy. Emigrant
z flagą zawieszoną nad łóżkiem. Ech! Łezka się w oku kręci. Niby nic nie
zrobiłem, a stałem się obcy – samemu sobie. To cud, że potrafię się ze sobą
dogadać i nie przylać w mordę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz