Pani
w kowbojskim kapeluszu była niemal epoksydowana. Z ruchów, ze wzroku i aury
zdawała się być wykutą z najszlachetniejszego lodu. Niewzruszona, jak Królowa
Śniegu. Dookoła pląsały wątłe dziewczęta w glanach, czy martensach, niedogolony
osobnik o ziemistej, nietutejszej cerze, kilku spatynowanych browarem budowlańców,
wyszczekane niewiasty przypięte wzrokiem do wirtualiów tryskających z
telefonicznych monitorów. Z pobliskiego kościoła wybiegło stadko staruszek o
buziach pełnych życzliwości, szczęśliwych, że słońce wciąż potrafi bezczelnie szczypnąć
je w zabiedzone pupy okryte lichym płaszczem. Pośród nieopierzonych drzew
pojawiają się dźwięki z malutkich gardziołek ptasich, że wiosna tuż-tuż, choć
wzrok nadal szkli się pod wpływem oddechu zimy. Policjanci, w zaciszu klimatyzowanej
gabloty rżną w pokera na peryferiach świata przestępczego i cieszą się brakiem
ostrzału. Na balkonie strzygę oswojone z cywilizacją zniewolone rośliny. Być może
czynię im krzywdę, modyfikuję naturalny stan rzeczy, aby cieszyły mnie jutro –
nie przeszłością uschłą w ciągu zimy, lecz niewygasłymi nadziejami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz