Yum z Krausenem stanęli w drzwiach
zbyt wąskich na ich kibicie odległe od niewieścich o lata świetlne wzdłuż
dodatniego wektora skali czasu. Obaj chcieli wejść, jednak globalny gabaryt
doprowadził do konfliktu, który bezsłownie eskalował. Wszak pępkami witali się już
z wnętrzem, jednak zady mieli wciąż narażone na bezpośrednią agresję czynników
zewnętrznych, czego zdecydowana większość samców (określonych dowolną literką
alfabetu greckiego) raczej nie zaakceptuje, a co dopiero wspomnieć o ewentualnej
przyjemności. Zaplecza bioder subtelność poety nie pozwala mi nazwać słowem,
gdyż każde stałoby się impertynencją, jakiej sam sobie nie wybaczyłbym po kres
moich dni - czyli niezbyt długo, obiektywnie konsumując obraz nieskończoności.
Tymczasem, pod kopułami pretendentów
do miana pioniera roku zaroiły się myśli zuchwałe i zakazane nawet najbardziej uległymi
konwencjami pochodzenia świata z wyższej półki kultury, nawykłej do
przewlekłego ględzenia pod wpływem alkaloidów, etanolu stężonego ponad
wytrzymałość kubków smakowych i stresu dnia minionego, albo jeszcze
zuchwalszych substancji wolnych od podejrzeń o neutralność farmakologiczną.
Każdy chciał wejść. I marzył od pierwszej świadomej myśli, żeby dokonać niezwykłego
czynu jako pierwszy na świecie. Żaden nie był dotknięty cieniem wątpliwości.
Żaden nie dopuszczał myśli, jakoby świat starszy od węgla mógł doznać wcześniej
tego, czego oni dopiero zamierzali dokonać, by ujarzmić nieznane i podać poskromione
obce szczerze wzdychającej wybrance na szczerozłotej tacy.
Trofea czaiły się tuż za drzwiami. I
chwała wiekuista czyhała, żeby rzucić się na szyję wybrańcowi i ozdobić mu
czoło zroszone mozołem laurowym wieńcem, albo chociaż wiankiem stokrotek. Drugi?
Historia NIGDY nie poświęca nawet śladowej uwagi przegranym. A jeśli to robi,
to w obliczu subiektywnych potrzeb chwili. Musi naprawdę wyeskalować poza
zasięg pojęcia i zdrowego rozsądku, by na tron nominować przegrańca. Zdarza się
równie często, jak manna z nieba. I dotyka przegranego mocniej, niż boży gniew Prometeusza.
Yum drgnął siłą woli i chciejstwem
graniczącym z obżarstwem. Krausen podwoił wysiłki, aż mu po brzuchu spłynęła
łza niespełnienia. Obaj pchnięci niewidzianym imperatywem napięli zwieracze i
nadęli płucami piersi aspirujące kobiecemu rozpasaniu na diecie z kurcząt
faszerowanych hormonami wzrostu. Obaj zgodnie popuścili w spodnie, a potok zaiste
godny był wysiłku włożonemu w osiągnięcie prymatu. Brzuszyska napierały na
ościeże, zew krwi kalał stężałe z wysiłku wargi. Yum ryknął jak ranny wieloryb,
Krausen zawtórował pieśnią bojową słonicy w natarciu.
Musiał wygrać… Krausen stratował Yuma
w progu. Wdeptał go w ziemię, w drewno, w porażkę. Ech! Jeden może być Bóg,
który zstąpi na ziemię! Tę ziemię! Yum dogorywał w obliczu raju utraconego,
kiedy Krausen zawył pieśń tryumfu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz