Obcy zalągł się w tobie, a ty
usiłujesz go zignorować, licząc, że ciemną nocą wypełznie i zniknie bez śladu
gdzieś w tym ludzkim mrowisku, jakim jest zamieszkiwany przez nas wieżowiec.
Lojalnie uprzedzasz mnie, żebym najbliższe noce spał albo gdzieś poza
wieżowcem, albo, jeśli nie mam dokąd pójść, żebym szczelnie pozamykał okna i
zakleił kratki wentylacyjne. Wzrusza mnie twoja troska. Lekko dotykam brzucha i
wyczuwam nerwowe ruchy pod skórą.
- Wije się bestia!
Nie chcę odchodzić, ale zdecydowanym
gestem odtrącasz mnie, każąc przyjść za tydzień, gdy już będzie po wszystkim.
Łzy kręcą mi się w oczach, jednak ulegam. Każdego ranka staję przed blokiem i zadzierając
głowę szukam śladów, po których poznałbym, że obcy wypełzł i wkradł się w inne życie,
oddając mi ciebie. Bardzo brakuje mi twoich dłoni we włosach, słów wyszeptanych
wprost do ucha i zapachu, jakim nasiąkasz w pościeli. Pomiędzy oknami strupy i
liszaje obłażącej farby, jednak ani cienia obcego. Powinien być widoczny obleśny
ślad połoza.
Dziś znów wypatruję śladów, jednak
wciąż nic. Nim odejdę zniechęcony, dobiega mnie krzyk skrajnego bólu i
przerażenia. Zamieram w pół kroku, bo rozpoznaję w tym bólu ciebie! To zbyt
wiele dla mnie. Przeklinam własną słabość i wypieram się danego słowa, że nie
przyjdę, nim obcy nie znajdzie innego żywiciela, oddając nam sobie. Nic z tego.
Dopadnę drania i gołymi rękami zaduszę! Wedrę się w twoje ciało i zabiję
obcego, a potem będę lizał rany i pielęgnował cię, aż wyschnie pot i blizny
przestaną się jątrzyć.
Wbiegam, przeskakując po dwa-trzy
stopnie. W szale potrącam jakieś osoby stojące mi na drodze, ale to wszystko nieważne,
kiedy twój krzyk pęta moje zmysły w supeł trudny do rozwiązania. Siódme piętro,
ze sto pięćdziesiąt upiornie wysokich stopni. Śliskie poręcze ledwie pozwalają utrzymać
równowagę na zakrętach. Klatka schodowa wije się dokładnie jak obcy. Wciąż słyszę
krzyk przerażenia. Narasta, gdy pokonuję kolejne piętra. Rozbijam drzwi nogą i
wpadam do pokoju. Wytrzeszczasz na mnie niewidzące oczy. Cała krew z twarzy
odpłynęła dawno temu i skupiła się wokół pępka, pod którym obcy chyba się
wściekł. Cały brzuch faluje w konwulsjach. Szaleństwo zakłóca rzeczywistość.
Wymiary tracą bezwzględność. Ja tracę zmysły i wątpliwości. W amoku sięgam
dłonią pomiędzy uda splamione wybroczynami i sięgam w głąb.
- Mam! Trzymam drania!
Szarpnąłem raz zaledwie. Poddał się i
wypełzł, ciągnąc za sobą wylinkę. Twoje ciało zwiotczało, a krzyk zastygł w zmarszczkach
na czole. Drżą ci wargi. Cała drżysz, chyba, że to drżą moje oczy. Ignoruję
obcego, choć powinienem drania zadeptać, nim dojrzeje i skrzywdzi jeszcze
kogoś. Nie mam czasu na zemstę. Jesteś najważniejsza. Odsuwam podrygującą masę
oślizgłą dłonią i przytulam się do ciebie. Włosy masz mokre od potu i łez. Oczy
zaczynają wracać na swoje miejsce. Chyba się udało. Uratowałem cię. Teraz
będziesz już tylko moja…
- Bo będziesz? Prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz