Przyszła znów. I znów
przyglądała mi się, oblizując się całkiem bezwstydnie. Nie do końca rozumiałem
te uśmieszki, próby dotknięcia moich policzków, czy pośladków, ale nigdy nie omieszkała
pozwolić mi przejść bez jej dłoni penetrującej moje niedorosłe ciało. Śmiała
się przy tym chrapliwie, a kącikiem ust wypływała jej tłusta ślina.
Dzisiaj było gorzej, niż poprzednio,
bo chwyciła mnie za włosy i pociągnęła na wersalkę, wciskając twarz w
oparcie, drugą dłoń wpychając mi w spodnie. Nie miałem sił oddychać, więc na
krzyk też zabrakło energii, a łzy wsiąkały w szorstką tkaninę oparcia. Dłoń
pomarszczona, pełna wątrobowych plam i zużyta długim życiorysem wśliznęła się w
bieliznę i sunęła między pośladkami, aż sięgnęła jąder. Tak jak wtedy nie
śmiała się jeszcze nigdy. A potem zdarła ze mnie odzież i jednym szarpnięciem
odwróciła, żeby obejrzeć, jak się ogląda luksusową biżuterię, zbyt drogą, aby popełnić
błąd przy zakupie, albo konia z wielowiekowym rodowodem.
Nie przestała nawet, kiedy
mama weszła do pokoju i załzawionymi oczami patrzyła to na mnie, to na nią. Nie
powiedziała ani słowa. Ja również nie, bo w gardle urosła mi kula strachu tak
wielka, że walczyłem o oddech, jak wyrzucony na brzeg karp. Jedynym dźwiękiem
zakłócającym nasze przerażenie był świszczący oddech staruchy, ukrywającej
smród rozkładu perfumami, za cenę których moglibyśmy przetrwać długie miesiące.
Jądra ogrzane jej starczą
dłonią usiłowały się uwolnić z klatki jej kostropatych paluchów, a starucha
popatrzyła na mamę, niemal wbijając ją w ścianę.
- Powiedz mu! – zażądała –
Powiedz natychmiast, i zaznacz, co się zdarzy, jeśli odmówi. Już!
Mamie trzęsły się wargi, a
oczy omijały starannie moją twarz. Nigdy nie widziałem jej tak zgarbionej,
smutnej i zmęczonej. Zdawała się starzeć w okamgnieniu.
- Synku… - wyszeptała w
końcu drżącym głosem – Jesteś silny. Ja wiem, że dasz radę, że zrozumiesz…
Zaczęła płakać, a wzrok
staruchy twardniał. Była wściekła. Najwyraźniej nie nawykła czekać, a łzy
doprowadzały ją do furii.
- Zdecyduj się w końcu! –
Z gardła staruchy wydobył się warkot, z jakim buldog przymierza się do szturmu.
Na jądrach poczułem ucisk sprawiający ból. Łzy w oczach pęczniały i tylko
czekały okazji, by zakwitnąć rozpaczą. – Wyjaśnij mu, czego od niego oczekuję i
wyjdź jak najszybciej. Dostanę go teraz, albo zdychajcie z głodu!
Patrzyłem na mamę, która
zdawała się rozsypywać z lęku. Najwyraźniej nie tylko mnie przerażała ta
kobieta, której dłonie ciągle pilnowały mojego krocza. Mama miała białe wargi i
kręgosłup z gumy. Opadła na kolana, jednocześnie strącając łzy z podbródka na
biust.
- Synku… - głos zanikał
jej w krtani, ale słuchałem jej uważnie – Pani nas nakarmi… zapłaci sowicie…
Ale chce, żebyś był dla niej miły…
- Hehehe… - zarechotała
pomarszczona baba z szyderstwem w głosie – Miły! Gówno prawda! Masz być moim
chłopczykiem. Masz mnie zerżnąć, żebym kwiczała z uciechy! Dać rozkosz! Oddać
niewinność i spełnić każdy kaprys! Każdy! Rozumiesz gówniarzu?! A ty wyjdź,
skoro nawet gęby nie potrafisz używać! No?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz