środa, 5 maja 2021

Pozory.

 

Ubierała i malowała się tak wyzywająco, że przekonany byłem, iż jest wulgarna. Tymczasem wystarczyło spojrzeć pod farbę, prosto w oczy, by dostrzec, że to kamuflaż, mający ukryć popłoch, gdy ktoś znalazł w sobie wystarczającą determinację, by ominąć kolce zuchwałości i sięgnąć miękkiego wnętrza.

 

Wargi jej drżały, gdy prosiła, bym nie wchodził aż tak głęboko w jej intymność. Że boi się i nie potrafi oprzeć. Kiedy jednak zaczynałem się wycofywać chwyciła mnie za rękę – pewnie tą cząstką siebie, która była bezczelna do tego stopnia, by kazać pracownikowi KFC samemu zapłacić za jej torebkę frytek, które gryzła i wypluwała zniechęcona – bo kartofle nie smakują tak, jak smakowały, kiedy piegi na jej buzi rozciągał błogi uśmiech dziesięcioletniej dziewczynki rozpieszczanej przez babcię. Ona potrafiła przygotować obiad z resztek mąki, czy kilku podgniłych ziemniaków znalezionych w piwnicy. A kiedy kłusownik „z zapomnienia” zostawił im na kredensie dziką kaczka – rozpusta trwała kilka dni.

 

Jeszcze dziś przełyka ślinę na myśl o tym, co zdolne ręce potrafią zrobić przy minimum wiktuałów. I ciągle nie znosi, gdy ktokolwiek bawi się jedzeniem, lepiąc kulki z chleba, czy rozmazując widelcem po porcelanie wszystko, czego jeść nie zamierza. Wściekała się i poobrażała na wiele osób za traktowanie jedzenia, jak zabawkę w rękach znudzonego, tłustego bachora, któremu nikt nigdy nic nie odmówił.

 

Chwyciła mnie za rękę i rumieniąc się, jakby przekroczyła tabu, granice wstydu i wszystko, czego nauczyła się w życiu, poprosiła:

 

- Zostań

 

Głos się jej łamał, bo musiała pokonać granice, przy których brakuje tchu. Ale zrobiła to, a paroksyzm palców trzymał mnie mocno przy niej. Oczywiście – mogłem się wyrwać, bo była zbyt słaba, aby móc utrzymać mnie paroma palcami nienawykłymi do chwytania. Doceniłem jednak odwagę – nie tę wynikającą z makijażu, czy spódniczki zbyt krótkiej, żeby przesłonić uda, lecz tę skupioną w oczach nadzieję, wreszcie dostrzegających prawdę i pomijających wszystko, co obok.

 

Kiedy spostrzegła, że nie stawiam oporu – natychmiast zabrała rękę i tuliła szklankę z herbatą, jakby dłonie grzała i patrzyła na monsuny wijące się wewnątrz ukropu nie podnosząc wzroku. Milczałem i czekałem aż się otworzy. Jak pistacjowy orzeszek na patelni, albo małże świętego Jakuba przed smażeniem. Jak sosnowa szyszka trawiona miesiącem suszy. Chwile otulały nas i umykały ku bardziej pochopnym, herbata stygła, oddając duszę kobiecie. Nie była ładna. Nie w rozumieniu fotografów sprzedających talent tabloidom, czy pismom dla wyposzczonych mężczyzn.

 

Ale była prawdziwa. Makijaż blakł i przestałem go dostrzegać, za to wszystko co pod nim, przedzierało się ku mnie i pragnęło zostać zauważonym. Pękała skorupa niewzruszoności. Oblizałem wargi, patrząc jak się wykluwa cud stworzenia. Jak matka, której położono na spoconą z wysiłku pierś pierwszy krzyk noworodka.

 

- Wiesz? – wyszeptała po kilkunastu epokach lodowcowych, a ja kiwnąłem głową nieznacznie. Meteor tunguski wykazał się podobną dyskrecją, zanurzając się w głąb syberyjskiej tajgi. A potem pochłonęły mnie wszechświaty odleglejsze, gdzie słowa umierały, nim je poczęto, a sam obraz celu postarzał duszę o wiele pokoleń. Nie opowiem, bo są sprawy, które wypada pominąć milczeniem.

 

- Nie! Nie będę udawał! Potem nie zmieściło się w żadnych słowach, albo żyło pośród takich, których do dziś nie znam. I nie jestem przekonany, czy znać chcę. Anioł stróż mawiał – lepsze jest wrogiem dobrego, a diabeł wciąż kusił ku zmianom, bo anielskie słowa, to tylko nieuprawniona nadinterpretacja, a postęp zrówna mnie z Absolutem. Któż dorówna szatanowi w pustosłowiu?

 

Tylko ja… już nie chcę więcej. Wystarczy, że pozwoli mi zetrzeć z jej twarzy makijaż… Odrzeć ją z zewnętrza i milczeć… razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz