Rudziki
pobudzone, aż w miejscu ustać nie potrafią i tylko figle im w głowie. W berka
się bawią i w chowanego. Słońce tendencyjnie farbuje chmurom grzywki, a każdy
wie, że słońce lubi ciepłe kolory, choć chmurom do twarzy w granatach i
szarościach. Może jestem zbyt konserwatywny na różowe, albo fioletowe loki?
Zapewne tak. Czas zanurzony w klepsydrze podwórkowej piaskownicy chyba umarł,
kiedy dzieci beztrosko rozniosły go po placu zabaw, chcąc nauczyć prostych
przyjemności – prostych dla dzieci i kompletnie niezrozumiałych dla czasu.
Słabszy musiał zdechnąć, więc piasek mokry od nocnych łez leży teraz rozwłóczony, niczym przegrane ciała wojowników poległych na polu bitwy, szarpane bezpańskimi
kłami zdziczałych psów.
Moja niewątpliwa skłonność do konfabulacji każe mi dopatrywać się smutku w oczach chudzieńkiej pani patrzącej na mnie z nadzieją, że może to właśnie ja sprawię, by dzień był przyjaźniejszym dla zbyt szczupłych niewiast. Karcę niecne myśli – ona zapewne dumała, czy aby na pewno wyłączyła żelazko kończąc prasowanie bluzki, jaką dziś jest uprzejma oszołomić nadciągającą codzienność.
Kos z panią kosową (kosicą? kosówką? kosą?)
flirtuje - wcale nie beznadziejnie, bo koszałka… kossolina… pozwala się dogonić
za każdym razem i tylko zerka, czy nie czmychnęła zbyt daleko, by wciąż wodzić
na pokuszenie pana kosa, którego (być może) w zaciszu gniazdowych pieleszy
nazywa kosiurkiem. Nieważne – ważne że śpiewają tak pięknie jakby zew
spełnienia już je dopadł i zniewolił gardło pieśnią przepełniona miłością.
Uwodzić trzeba umieć, a samiczki są w tym niedościgłe. Chyba, że pozwolą się
dogonić niezgrabiaszowi dygającemu ogonkiem i zachwyconemu tak, ze nawet ludzi
nie dostrzega.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz