Siedziała na podłodze oparta o ścianę, czując jak
biustonosz dławi jej oddech. Szarpnęła białą, służbową bluzkę, aż guziki
prysnęły na boki, a potem zdejmowała uprząż z zawziętością w oczach i rzuciła
na oślep, wciąż ciepły od jej ciała. Kiedy bielizna na oparciu krzesła zaczęła się kołysać wzorem
wisielca pod rozstajnym drzewem – znów przygasła. Papieros był zbyt krótki dla
dużych myśli więc zgasiła go i sięgnęła po kolejnego.
- To jakiś absurd – pomyślała szamocząc się z zapalniczką –
Po co gasiłam, skoro mogłam wykorzystać okurek do przypalenia drugiego? A!
podobno nie godzi się, tak jak nie godzi się przypalać od świeczki, bo wtedy
ginie jakiś marynarz. W dupie mam jakiegoś marynarza! Mną też nikt się nie
przejmuje.
Wstała i niepewnym krokiem podeszła do kredensu,
wyjmując świecę, którą odpaliła i kapiąc gorącym woskiem w popielniczkę, wkleiła ją pośród niedopałków. Teraz może siedzieć w nieskończoność, dopóki nie
opróżni paczki.
- Masz draniu! – mściwie pomyślała, z premedytacją
odpalając kolejnego papierosa od świecy.- Zobacz jak boli!
Piersi ścierpły jej od przeciągu, ale nie miała
zamiaru wstawać, by zamknąć okno. Resztki rozsądku mówiły jej, że smród
papierosów wgryzie się we wszystko i trzeba będzie miesięcy, żeby zapach
przestał dokuczać. Lepiej niech wypływa nadmiar dając szansę by tynki i firany
wchłonęły mniej.
- W zasadzie, to powinnam się upić, ale po alkoholu
czuję się taka brzydka, na dodatek nie potrafię powstrzymać torsji i nikt przy
zdrowych zmysłach drugi raz nie zaproponuje mi drinka. Pierwszy raz zawsze jest
niezapomniany!
Starała się. Naprawdę. Trudno uwierzyć, żeby ona –
dziewczyna ze wsi, chowana w cieniu ojcowskiego pasa ośmieliła się na
zaczepianie mężczyzn.. Ale ci, w miastach, to jacyś tacy niewydarzeni, jakby
pozbawieni instynktów. A jej kalendarz zliczał miesiączki z regularnością
metronomu, aż płakała w poduszkę, używając słów, które jej ojciec mówił
wyłącznie wracając z biesiady w knajpie. Nawet wtedy rumieniła się na myśl, że
nawet nie do końca wie, jak bardzo są wulgarne.
Piersi bolały ją od nieużywania. Nikt ich nie dotykał,
nie ssał, nie karmił się jej ciałem. Trzydzieści siedem lat bezproduktywnego
zwisania spod obojczyków. Gówno prawda, że przecież nie zwisały, nim skończyła
podstawówkę. One już wtedy tam były, tylko nikt poza nią o tym nie wiedział! Daremny
trud. Pragnęła nimi wykarmić choć trójkę piskląt. I gotowa była na wiele,
żeby tylko się udało. Ale nie za wszelką cenę. O nie! Miastowi chowani w
bezstresowym klimacie, jedynacy rozpieszczeni, rozwydrzeni i majętni –
zachowywali się niczym głodne świnie rzucając się na ochłapy nawet, byle
spełnić kaprysy, a potem porzucali wykorzystane panienki, szukając świeżych
trofeów. Nie chciała być łupem. A dzieci MUSZĄ mieć ojca. Nie złotą kartę
kredytową, nie rozpłodowca ze szlachetnej stajni. Ojca!
Dłonie powędrowały jej ku piersiom. Nie miała
świadomości, jak często sięga po nie, ale wystarczyło, że ktoś powiedział
„niemowlę”, a już jej ręce szukały sutków. Udawała, choć nie nauczyła się
ukrywać wstydu. Dotykała własnego ciała i palcami imitowała ideę karmienia. Nie
miała doświadczenia, za to miała trzydzieści siedem lat i głowę pełną
niespełnień, wyobrażeń i nadziei.
A dzisiaj, ten blondyn…
Zdawał się być normalny. A może nawet nieprzeciętny.
Zauważał detale, potrafił cofnąć się o krok, żeby nie przeszkadzać. Był inny.
Delikatny, nieśmiały. Niemal widziała, jak się jąka, chociaż słowa w jego
ustach brzmiały okrągło, gładko i wolne były od arogancji. Przez rok cierpiała,
nosząc zawilgłą bieliznę, bo szarpał zmysły kompletnie nie mając świadomości. Z
nim… trójka, to absolutne minimum. Wymyśliła już imiona dla piątki… no dobrze –
dla siedmioro dzieci, a on jakoś nie zauważał…
- Faceci są tępi! – tak pomyślała, bo przecież dla
niego ubierała się odważniej, niż chciała. Patrzyła na koleżanki z pracy i pod
ich wpływem łamała kolejne granice dobrego wychowania. A dziś…
Dziś, jej ciało przejęło kontrolę nad umysłem. Nie
wytrzymało jej ślamazarnych kroczków i postarało się złamać samczą obojętność.
Pewnie to było złudzenie, jednak czuła zapach własnego ciała, pożądającego,
pragnącego i wolnego od tabu. Gotowa była popełnić każdy grzech, byle nie
przedłużać niepewności. Zagryzła wargę, aż zbielała, wbiła paznokcie we własne
dłonie, ale wstała, gdy poszedł z kubkiem po kawę z firmowego ekspresu. Jeśli
on nie ma odwagi, to ona mu pomoże. Otworzy się, jak nenufar zanurzony w
ciekawość słońca.
Podeszła, czując, jak z każdym krokiem miękną jej
kości, jak kolana stają się gumowe, a tenisówki wypełniają się betonem. Każdy
krok był ofiarą. Dlatego te wargi, zęby i paznokcie. Nikt w biurze nie domyślał
się ile kosztuje ją każdy krok. On? Nie miał szans. Nauczyła się maskować uczucia
i czyniła to bezwiednie. Jedynie wstyd potrafił wymknąć się spod kontroli. Ale dziś zamierzała rozebrać się z masek i pozorów,
byle ośmielić go.
- Czy naprawdę była tak brzydka, że nikt jej nie
zauważa? Czy może to właśnie maski pruderii uczyniły ją niewidzialną. Matka…
Ona mogła dać jej więcej śmiałości. Ojciec? Też mógł odpuścić, zamiast karać za
każde śmielsze spojrzenie, czy słowo.
A przecież podeszła i papierowym, suchym głosem
zaproponowała mu siebie. Całą, bez jakichkolwiek ograniczeń. Nawet tych, które
wykraczały poza jej szczątkową wiedzę na temat damsko-męskich. Czuła na
pośladkach szrapnel pasa ojcowskiego, ale zdołała powiedzieć wystarczająco
dużo, żeby ośmielić każdego. Nawet tak subtelnego, jak facet pozbawiony
fantazji, albo inicjatywy. Rzeczowo i bez ozdobników zaproponowała mu siebie,
własną przyszłość „na zawsze” – dopiero teraz uświadomiła sobie, że oświadczyła
się jemu! Tylko nie klęknęła przed nim, choć miękkie kolana zdawały się marzyc
o tym, żeby sięgnąć biurowej wykładziny.
Nie klęknęła, bo jego oczy rosły z każdym jej słowem,
wypełniane przez wszystko, poza wzajemnością.
- Wiesz? – jąkał się, gdy skończyła, a on próbował
odpowiedzieć – Nikomu nie mówiłem, ale ja…
Uciekła, słysząc wyznanie. Myślała, że pękną jej
piersi, że klatka żeber nie powstrzyma puchnącego serca, które rozerwie ją na
strzępy. Wybiegła z biura, nie czekając końca zmiany. Uciekła, wyłączając
telefon. Zapomniała o samochodzie czekającym w zaciszu podziemnego parkingu i
biegła wyrzucając z siebie pojedyncze słowa, którym daleko było do perfekcji.
On… równie skrycie kochał, ale nie ją, lecz jej
kolegę, siedzącego biurko obok. I też chciał mieć dzieci – z nim… Jej zaproponował by
została ich surogatką…
Zmięła pustą paczkę, ogarek świecy zwabił zmierzch.
Piersi stały się zimne, marmurowe.
- Może jednak warto sięgnąć po kieliszek i pozbyć się
frustracji?
Tego no... najwyższy czas zacząć pisać Harlequiny
OdpowiedzUsuńe tam - konkurencja zbyt duża.
Usuń