Trawy zmotłoszone
pośpiechem traktorowej kosiarki zdają się gnić. Zapewne, w ciepłym zaduchu pod
spodem trwa pospieszne życie, pełne niepewności, więc płoche i nerwowe. Sroka
sprawdza giętkość tegorocznych czubków wzrostu, a drzewa wybiera raczej
przypadkowo, jakby chciała przeprowadzić wyrywkowe badanie, statystykę pozostawiając GUS-owi. Aspiracji, by sięgnąć pełnej dostępnej puli najwyraźniej zabrakło ptaszynie. Budowlańcy zapobiegliwie sięgają
ku biedronkowym półkom, z autopsji znając ssanie docierające z opróżnionego
wysiłkiem żołądka, nim słońce osiągnie szczyt możliwości. Pulchna pani, w
kurtce i głęboko naciągniętej, żółtej czapeczce sugeruje powrót zimy, lecz na
nogach ma trampki i poraża świt bladością kostek – więc sam już nie wiem, czy
przymrozki wzniosły się na wysokość uszu omijając przyziemie, czy też piekło zstępuje na pochłodniałą ziemię, wypełniając krecie nory wrzącym jęzorem wulkanicznej lawy. Kwiaty nieufnie rozkładają płatki,
gotowe w każdej chwili skulić się, jak zziębnięta kobieta, daremnie szukająca ciepła
męskiego ciała pod kołdrą jeszcze nie zasiedzianą, albo dawno już opuszczoną.
A gdzie szowinizm?
OdpowiedzUsuńnajwyraźniej nieźle się ukrył.
Usuń