niedziela, 25 sierpnia 2019

Baśń.


Krwawiłem. Należało się spodziewać, że kiedy się wyda, to będę krwawił, ale przecież to był niewystarczający powód, żebym przestał. Nie przestawałem, bo dobrowolna rezygnacja była ponad moje siły. Jak zrezygnować z raju, nawet, jeśli weszło się doń przez wysoki parkan? Wszedłem na teren zastrzeżony. Chroniony i obwarowany, a ja nieświadomie naruszyłem nie tylko konwenanse. Ja miałem czelność marzyć.

Pani? Może początkowo byłem jej zabawką, rozrywką nieoczekiwaną na jedno popołudnie. Może zachwyciłem ją brawurą, pozwalającą mi zostać pomimo czarnomundurowej ochrony i pary dobermanów strzygących uszami na każdy dźwięk mogący zwiastować polowanie na człowieka. Klaskała w dłonie i śmiała się, a potem poprosiła, żebym opowiedział jej świat poza murami. Ten, którego nie znała.

Opowiadałem dzień i kolejny… Patrzyłem jak drżą jej usta, gdy uwierzyć nie mogła, że gdzieś poza posiadłością istnieje świat, w którym tylko bieda wydaje rozkazy, gdzie ludzie nie podnoszą wzroku ponad chodnik, bo nic dobrego tam na nich nie czeka, gdzie dni podobne do poprzednich przytłaczają i odbierają nawet marzenia niewypowiedziane, choćby były skromne i bardzo ostrożne.

Patrzyła na mnie i dziwiła się. Chciała wiedzieć więcej, ale nie znalazła odwagi, żeby przeskoczyć ze mną mur, więc opowiadałem każdego dnia, ilekroć miała ochotę słuchać, aż okazało się, że nikt z nią nie rozmawia. Że pomimo dostatku jest samotna. Zdumiało mnie, że stałem się katalizatorem, który urodził w jej głowie podobną myśl, ale jej dłoń była tak miękka w mojej dłoni, że gotów byłem opowiedzieć jej świat cały i księżyc też.

Wtedy śmiała się ze mnie i całowała mnie w usta, a ja z przejęciem opowiadałem jej, jak moglibyśmy razem zamieszkać na księżycu i uprawiać tam pomidory, albo mrożone truskawki. Głupi byliśmy oboje i z każdym dniem mniej rozważni, a ja marzyłem nasz dom na księżycu i obiecałem, że dam radę, że się nam spełni, jeśli tylko znajdzie odwagę tam zamieszkać ze mną.

To wtedy nas nakryli i zacząłem krwawić. Ona płakała, ale zabrali ją szybko i zanim straciłem przytomność zobaczyłem helikopter z nią na pokładzie, jak odlatywał gdzieś poza widnokrąg. Żebra pękały pod ciężkim butem, a na twarzy miałem krwisty chaos nafaszerowany bólem. Gdy helikopter wrócił wrzucili mnie do środka i wystartował ponownie. Wyrzucili mnie z niego nad jakimś jeziorem wystarczająco zimnym, żebym znieczulił ból. Na odchodne usłyszałem, że więcej jej już nie zobaczę. Żebym nie próbował, bo helikopter potrafi wznieść się znacznie wyżej, nim mnie wypchną pożegnalnym kopniakiem ponownie.

Sam nie wiem, jak dotarłem do brzegu, jednak zaległem w mule pośród trzcin wyjąc nieludzko. Ból, nie tylko fizyczny sprawił, że płakałem, choć bieda zazwyczaj ma wypłakane wszystkie łzy nim się nawet narodzą. A jednak płakałem, aż mnie znalazł jakiś pies i przyprowadził starszego pana, który mnie zabrał do chylącej się chaty nad brzegiem jeziora.

Oddał mi swoje łóżko, bo więcej ich nie miał, a potem kurował mnie, żebym przestał pluć krwią i stanął na nogi. Karmił i nie pytał o nic. Tylko wieczorami, kiedy wyjmował krótką fajeczkę z korzenia wrzosu patrzył, czy jestem gotów na słowa, a potem odwracał się i zliczał gwiazdy, dając mi do zrozumienia, że poczeka ile będzie trzeba.

W końcu opowiedziałem, choć wiele tego nie było, a on pokiwał głową i pozwolił mieszkać ze sobą, żebym nie wracał tam, skąd mnie przywieźli. Zaproponował mi dom. Kryty trzciną, drewniany i pachnący starością. Biedny jak moja przeszłość. Jakaś łódka pamiętająca lepsze czasy i kawałek sieci, żeby ryb nałapać. Uczył stawiać wnyki i wybierać z lasu to, czym może się podzielić. Pies nadal patrzył na mnie z dumą znalazcy, jakbym był dropiem, czy świeżo ustrzeloną dziką gęsią, ale lizał mnie udając wytrawnego felczera, choć rany już się zasklepiły.

Żyłem poza światem nie widząc innych ludzi. Musieli jacyś być, jednak nie w tym świecie. Staruszek czasami znikał na dzień-dwa, a gdy wracał przynosił zapasy tego, czego nie umiał znaleźć w naturze. Trochę soli, tytoń, mąkę… Niewiele tego potrzebował. Chata wewnątrz opleciona była ziołami, które zbierał przy każdej okazji, jakby był czarownicą. Pewnie był, ale nie pytałem. Nauczyłem się nie pytać, lecz jak on wcześniej zerkałem, czy zechce opowiedzieć. Pokazał mi drobny, zapadający się kurhan w lesie za chatą, gdzie pochował wiedźmę. Własną, z którą spędził życie bez pośpiechu i słów zbytecznych. Dobre życie z dala od nienawiści.

Kiedy powiedziałem, że muszę, nie pytał więcej. Nie zapytał nawet, czy wrócę, ale spakował mi do worka wędzonej ryby, kawał boczku na drogę i parę garści ziół. Pokazał palcem skąd przyleciał helikopter i kurzył fajeczkę, patrząc jak znikam pomiędzy drzewami. Nie obejrzałem się, choć to podłe, ale musiałem. Szedłem do NIEJ i musiałem wiedzieć. Nie mogłem zostać w tym lesie, kiedy tam za murem mieszkały moje marzenia. Pierwsze odważne i dorosłe marzenia. Przepustka na księżyc, gdzie nie ma podziałów.

Helikopter leciał niedługo, a piechotą droga zajęła mi ponad tydzień. Wspiąłem się na drzewo nie chcąc daremnie ryzykować i patrzyłem z daleka. Dzień patrzyłem i pół nocy. Potem kolejny… Nie chciałem uwierzyć, że jej tam nie ma i postanowiłem zaryzykować trzeciej nocy. Przeskoczyłem mur. Nim stopy dotknęły trawy po drugiej stronie rozległ się alarm i zapłonęły reflektory. Dobermany zaśpiewały pieśń tryumfu i wystartowały do ataku. Cofnąłem się za mur, ale nim odbiegłem wystarczająco daleko posłyszałem silnik.

Ścigali mnie jeepem z reflektorem świecącym na wskroś wszechświata. W wozie było czterech czarnych, kolejni wysypywali się tyralierą prowadząc na długich smyczach psy. Wiałem, a strach dodawał mi sił, których nie podejrzewałem w sobie. Skoczyłem w wodę, bez namysłu i płynąłem na drugi brzeg wiedząc, że samochód nie pokona takiej przeszkody. Oby nie było nigdzie obok mostu. Psy? Nimi martwiłem się w tej chwili mniej.

Zrezygnowali stając na brzegu i wygrażając mi. Ich szef poznał mnie bo puścił za mną szyderczą uwagę, że mój trud daremny i jej nie znajdę w życiu. Że świat zbyt duży dla mnie, więc lepiej, żebym dał spokój, bo kolejnym razem mogę nie mieć aż tyle szczęścia, a ona już innemu zapisana, więc o młodzieńczych mrzonkach najwyższy czas zapomnieć, póki skórę mam na grzbiecie.

Nie chciałem wierzyć i wróciłem raz jeszcze. Na to drzewo, żeby patrzeć i szukać najdrobniejszego śladu jej obecności. Tydzień stałem od bladego świtu długo w noc. Żebrałem, żeby księżyc mi coś podpowiedział, pomógł, wskazał szlak do niej, ale on jak głuchoniemy szedł swoją ścieżką nie zwracając na mnie uwagi.

Poddałem się w końcu i bezmyślnie szedłem do chaty staruszka. W tę stronę droga była ze dwa razy dłuższa, tak mnie przytłoczyła porażka. A kiedy dotarłem popatrzył na mnie i zaczął nabijać fajkę. Milczeliśmy gapiąc się w milczeniu w toń jeziora patrząc jak ryby usiłują odgryźć kawałek srebrnego rogalika. Nie miałem już dokąd pójść. Nie miałem nawet powodu. Marzeń też nie miałem. Została mi noc przed chatą i towarzystwo staruszka otoczonego wianuszkiem pachnącego dymu. Pies ogonem rozwiewał złudzenia.

Łapałem ryby i stawiałem wnyki. Zbierałem zioła i orzechy. Grzyby suszyłem i kisiłem. Zbudowałem drugie łóżko, a w ziemi wykopałem ziemiankę, bo stara się zapadła i zbyt mała była na dwóch, by zmieścić zapasy na przetrwanie zimy. Rąbałem drzewo na opał i siadałem wieczorami na ławce przed domem, żeby patrzeć w toń jeziora nim zasnę. Pierwszy zasnął staruszek. Zasnął i już więcej się nie obudził.

Umiałem płakać. Wspomnienie o niej nauczyło mnie tego i nie odwykłem. Opłakiwałem staruszka budując kurhan obok poprzedniego. Mały, nie rzucający się w oczy. A potem wypiłem gorącą herbatę i usiadłem na ławce. Coś zagrzechotało. Fajeczka… Nabiłem ją, bo wieczór bez dymu z fajki wydawał się przygnębiający. Zapaliłem i patrzyłem, jak rozwiewa się dym pożerany przez wiatr. Łzy, jakich nikt nie mógł zobaczyć cisnęły się wciąż do oczu i czułem się okropnie niewypłakany.

Zasnąłem wstrząsany spazmami żalu, a fajka wypadła mi z rąk. Sam nie wiem, czy zbudził mnie jakiś nocny krzyk, czy wilgotne zimno wytrąciło mnie ze snu. Poczułem jednak, że nie powinienem teraz spać, że dzieje się coś, czego przegapić nie wolno. Po wodzie szedł staruszek trzymając za rękę kobietę i wołał do mnie. Stanąłem na ławce, żeby lepiej widzieć, a oni zatrzymali się na wodzie i pokazywali mi coś palcami. Wytężałem wzrok, ale widziałem tylko odbicie księżyca w lekko pomarszczonej wodzie.

Starsza pani wygładziła ręką toń, a staruszek nadal pokazywał ręką księżycowe odbicie. Teraz było wyraźne jak w lustrze. Podążyłem wzrokiem za jego ręką. W cieniu jakiegoś wzgórza zobaczyłem mały dom, a obok niego ogród pełen pomidorów i grządek pełnych truskawek. Ktoś wyszedł przed niego i zerwał soczystego pomidora, a gryząc go podniósł wzrok i patrzył wprost na mnie… To była ONA… Zaschło mi w gardle i gapiłem się w bezruchu. Chciałem podziękować staruszkom, ale kiedy przeniosłem wzrok szukając ich sylwetek byli już tylko mglistym cieniem podobnym do nocnych cieni sosen na wodzie. Szli trzymając się za ręce, a księżyc łaskawie oświetlał im drogę ich samych pozostawiając w aksamitnym cieniu.

39 komentarzy:

  1. Zdecydowanie najpiękniejsza jest koncepcja uprawy mrożonych truskawek! Jestem bardzo za!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. proszę uprzejmie. może uda się dzierżawa kawałka gruntu pod uprawę.
      a pomidorki, to już nie?

      Usuń
    2. Też być mogą. Mrożonki biorę jak leci.

      Usuń
    3. jeszcze ciepłe pomidory prosto z krzaka, to znakomite danie.

      Usuń
    4. Raczę się takowymi od tygodnia, bo znowu okupuję siedzibę brata, który nie wytrzymał upałów i pojechał się schłodzić do normalnego kraju.

      Usuń
    5. może przerabiaj na suszone - też są pyszne.
      ja wolę pomidory od jabłek. i nazywam je arbuzem karłowatym.

      Usuń
    6. Ba! Nie ma o czym mówić - ja jabłek w ogóle nie lubię. Ogórki, cebula, pomidory, czosnek - i jest życie!

      Usuń
    7. fasolka szparagowa i bób. koniecznie. i czerwone buraczki.

      Usuń
    8. Bób w fazie bycia młodym - zdatny do konsumpcji na surowo. Fasolka najlepiej mamut. Buraczki do kiszenia...

      Usuń
    9. grunt, że do jedzenia.

      Usuń
    10. Do picia! Buraczki to do picia.

      Usuń
    11. znaczy - zupa. uwielbiam.
      szczególnie, gdy ma się warzywka na własnej piersi hodowane, a nie kupne.

      Usuń
    12. Nie zupa! Ten ukiszony sok! Taki z lodówki, dobrze naczosnkowany, pyszny.
      Barszczu nie lubię od dziecka.

      Usuń
    13. może nie wiesz, że lubisz.
      ja uwielbiam. najchętniej jem z pierogami.

      Usuń
    14. Wiem, że nie lubię. W ogóle buraki plasują się w moim rankingu na dość dalekiej pozycji - z wyjątkiem tego kiszonego do picia. Zalewam się tym w trupa.

      Usuń
    15. no to trudno. dobrze, że duży wybór.

      Usuń
    16. A pewnie! Spokojnie można sobie darować brokuły i brukselkę, a buraczków używać tylko do kiszenia. Popatrz, te trefne mają w sobie "b" i "r". Coś w tym jest.

      Usuń
    17. tworząc słowo bruk

      Usuń
    18. To już nieco naciągane (ze względu na u/ó).

      Usuń
    19. tylko w piśmie widać różnicę. paszczą już nie.

      Usuń
    20. Pewnie jestem zboczona, bo nawet paszczowo widzę różnicę.

      Usuń
    21. znaczy - lubisz borówki, a brukwi nie.
      skoro tak, to dyskwalifikuje borówki w tym zestawieniu.

      Usuń
    22. Nie wiem, czy jadłam brukiew, a borówki lubię. Podejrzewam, że i brukiew bym lubiła, bo mi się wydaje podobna do rzepy.

      Usuń
  2. No proszę, z bajki zrobiły się rozważania kulinarne. Powinien też spróbować uprawiać pomidorki, może by się znalazło kawałek słonecznego miejsca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pomidorki są proszę szanownej pani. w tym samym zdaniu w którym są truskawki.

      Usuń
  3. Wszystkie owoce spoko i warzywa też. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale mieszkać na księżycu to jest to. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twardowski zapewne czeka niecierpliwie na gospodynię. nudzić mu się musi niezwykle.

      Usuń
  5. Od baśni nie mogłam się oderwać nawet na chwilę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to bardzo źle? szczęściem nie była długa, czyli większych strat być nie powinno. egoistycznie powiem, że cieszę się, bo lubię, gdy opowiadania przyciągają uwagę.

      Usuń
  6. ...ładna ta pani zza płotu... zza naszej rzeczywistości...

    OdpowiedzUsuń
  7. ależ skąd, takie panie są, znam kilka, kilka kocham z wzajemnością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kolejne kilka bez... to dobrze. miłość jest jednym z najlepszych uczuć do wyboru.

      Usuń