Farma
mieściła się cztery i pół tysiąca metrów pod ziemią. Dopiero taka głębokość
gwarantowała pełną izolację i ochronę od zewnętrznych warunków. System grodzi
dzielił komunikację na odcinki, a podróż poprzecinana aklimatyzacją i
dezynfekcją zajmowała minimum trzy dni. Tylko w naprawdę uzasadnionych
warunkach ekspresowa kapsuła awaryjna mogła błyskawicznie dostarczyć pod śluzę,
lub wynieść na powierzchnię pojedyncze jednostki, wystarczająco ważne, żeby
uruchomić system i zaburzyć hermetyzację farmy. Ryzyko niwelowano równie
pospiesznie, jednak, gdy było to konieczne mieszkańcy godzili się na koszty
zmniejszające poziom bezpieczeństwa poniżej progu uznanego za rozsądny.
Tym
razem wyjątek uczyniono dla kogoś niezwykłego. Istotę trudno nazwać ludzką,
chociaż różnica była wyłącznie kwestią skali. Trudno sobie przypomnieć kto
pierwszy nazwał go Gulliverem, jednak imię przyjęło się instynktownie i bez
wiedzy obarczonego nim nosiciela. Może miał własne? Zapewne, jednak chwilowo
porozumienie było trudne do osiągnięcia, więc tymczasowe imię wydawało się
znakomitym pomysłem. W kapsule oprócz Gullivera przebywał jeden członek
ochrony, któremu nie będzie dane poznać wnętrza farmy. Jego misja kończyła się
wraz z przekazaniem gospodarzom przesyłki i kapsuła wracała na powierzchnię
równie ekspresową ścieżką.
Przybysz
nie wydawał się speszonym, czy zaniepokojonym podróżą w głąb ziemi, a po
przybyciu przeciągał się i rozglądał wokół z nieskrywaną ciekawością. Sztuczne
światło zaledwie rozpraszało komplety mrok panujący tu z wyjątkiem rzadkich
chwil parkowania kapsuły, względnie prac remontowych po szczególnie silnych
trzęsieniach ziemi, czy tąpnięciach. Zdawało się, że bawi go grawitacja i z
lubością stawiał stopy na ciepłym podłożu stanowiącym podłogę śluzy awaryjnej.
Miało się wrażenie, że jeśli się zostawi tu Gullivera na chwilę jeszcze, to
położy się na plecach i będzie się toczył, albo czołgał, żeby poczuć fakturę
gruntu.
Śluzy
rozpoczęły procedurę przejęcia gościa otwierając kolejne grodzie, w których
gość pozbawiany zostawał wszystkiego, co przyniósł z zewnątrz z drobnoustrojami
i wirusami. Gulliver, jak każdy nieświadomy przybysz usiłował się bronić przed
utratą ubrań, jednak nie miał większych szans z wyspecjalizowanym systemem,
który wsysał gościa do wnętrza farmy realizując kolejne etapy sterylizacji.
Kiedy wreszcie wypluł go do środka gość był nieskazitelny z wnętrzem dziurek w
nosie włącznie i przewodem pokarmowym wolnym od aktywności biologicznej. Musiał
być wściekle głodny – każdy był. Głód pokonywał nawet zawstydzenie związane z
kompletną nagością. Tu nie wnosiło się nic. Najchętniej nie wnosiło się również
nikogo.
Ale
Gulliver był wyjątkiem. Był nadzieją. Rozwiązaniem i przyszłością. Wstyd się
przyznać, ale był też preparatem i przyszłym przedmiotem badań dla mieszkańców
farmy. Kiedy już wszyscy otrząsnęli się ze zdumienia, a jeden z największych
żyjących cyników rzucił beztrosko tekst, że małego łatwiej karmić, bo za wiele
nie zeżre, konsylium umilkło. Dlatego ściągnięto go w ekspresowym tempie na
farmę, gdzie po przekroczeniu wrót stawał się dożywotnim zakładnikiem bez prawa
powrotu na ziemię.
Ziemia
wiedziała o farmie tylko tyle, że jest zasadniczo samowystarczalna, choć
korzysta z resztek ziemskich dobrodziejstw w zamian za pulę miejsc dla
decydentów w przypadku, gdyby warunki życia na powierzchni radykalnie
pogorszyły się i zaczęły stwarzać bezpośrednie ryzyko masowego wymierania
gatunku. Wiedza niezbyt powszechna i starannie ukrywana przed opinią publiczną,
która rozszarpałaby każdy rząd słysząc, że droga ewakuacyjna dostępna będzie
dla wybranych, którzy już kilkadziesiąt lat temu zabezpieczyli sobie ewakuację,
aby odciąć się od świata zewnętrznego i miękko wylądować w głębokim gnieździe,
gdzie nieustannie oczekiwały w pełni wyposażone, ekskluzywne, dożywotnie
kwatery.
Szef
działu badawczego, który kąśliwą uwagą sprowadził na farmę Gullivera prowadził
monolog w przestrzeń i rozsnuwał ciąg dalszy wizji, z którą obecni oswoili się
nim przybysz dotarł do nich. Mały człowiek mniej je, zużywa mniej tlenu, mniej
miejsca. Łatwiej go transportować, utrzymać przy życiu, a nawet wynieść w
przestrzeń kosmiczną. Gdyby udało się zminiaturyzować mieszkańców choćby o 30%
pojemność farmy wzrosłaby znacząco, bez uszczerbku dla status quo. W kuluarach
słyszał już nawet szepty, że taki miniaturowy człowiek mógłby być dla kobiet
wymarzonym dzieckiem, bo znaczna część żeńskiego personelu utyskiwała na
restrykcyjne przestrzeganie kontroli populacji. Jeśli się nie przesłyszał, a
słuchem dysponował znakomitym, to bez trudu znajdzie chętne do zapłodnienia nasieniem
przybysza, nawet, gdyby miało to nastąpić w naturalny dla przyrody sposób.
Uśmiechnął się pod nosem, że zamiast Gulliver przybysz powinien dostać na imię
Casanova.
Nowoprzybyły
przyglądał się bezwstydnie otaczającym go ludziom, chociaż sięgał im zaledwie
do kolan. Coś gadał, ale chwilowo nikt nie rozumiał go wcale i zupełne się tym
nie przejmowali. Wiadomo przecież, że mieszkańcy nie nauczą się języka obcego,
tylko on będzie musiał posiąść umiejętność i to raczej szybko. Ktoś ustawił
improwizowany podest i wskazał Gulliverowi drogę na stół. A kiedy wszedł i
stanął na środku naukowcy zajęli swoje miejsca przy stole nie odrywając wzroku
od eksponatu, który patrzył dookoła czujnym wzrokiem przewiercając spojrzeniem
nawet nie do końca skrystalizowane myśli.
Zanim
rozpoczęli debatę Gulliver chrząknął i tupnął bosą stopą wymuszając posłuch. A
potem wdarł się w umysły siedzących i przejął je na własność. Zniewolił cały
sztab, jakby to były laboratoryjne myszy. Przejął władzę na farmie. Bezkrwawo i
w takim tempie, że mieszkańcy jeszcze nie mieli świadomości, że na ich podwórku
narodził się nowy władca. Zaśmiał się paskudnym śmiechem i wydał pierwsze
parapsychiczne dyspozycje.
- Jeść! Będę jadł
mięso. Na początek może być twoje – wskazał palcem na zastępcę szefa, który
poza jego plecami kolaborował z powierzchnią licząc na rychły awans. Zanim
zastępca zrozumiał co mówi mały człowiek trzech krzepkich asystentów ciągnęło
go w czeluści laboratorium, żeby go poćwiartować na pierwszy posiłek dla nowego
władcy. Na powierzchni zapadał właśnie zmierzch, a na farmie tuczniki kończyły
właśnie ostatni tego dnia posiłek. Drapieżnik poprawiał się na prowizorycznym
tronie oczekując na inauguracyjny posiłek. Pora złagodzić restrykcje. Niech
stado się mnoży, bo apetyt ma nieproporcjonalny do wzrostu.
Jakieś polityczne skojarzenia mi się pojawiły...
OdpowiedzUsuńtak? nie zamierzałem babrać się polityką. hodowla zwierząt na rzeź, to mi wystarcza.
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuń"Mała czaszka może skrywać wielki mózg.":)
Pozdrawiam:)
i największym drapieżnikiem może się okazać komar.
UsuńHA, ha, ha. No i proszę, jak to pozory mylą.
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle, kto wie, jakie psycho-badania i ile osób prowadzi na farmie zwanej... internetem?
Fantazja autora zwykle ociera się o rzeczywistość. Tyle, że nie wiemy w jakim stopniu. Kiedyś były bunkry przeciwlotnicze/przeciwatomowe, a obecnie...mogą być i... ekologiczne hodowle ;)
kasta
na pewno są pobudowane raje dla wybranych.
Usuńna pewno są prowadzone badania dalekie od etyki lekarskiej.
i nikt nie wie, co jest hodowane po cichu.
Wygląda na to, że okres życia plemiennego był najbliższy ideałowi... komuny :)
Usuńkasta .
ideał nie był do końca zły. tylko realizacja ułomna.
UsuńRealizacja każdej idei zależy od ludzi, a że nikt nie jest idealny to są i wypaczenia. Czasem przydałyby się zdolności parapsychiczne, ale co na to etyka...Hipnoza to niewątpliwie lekarstwo, ale...ważny jest terapeuta.
Usuńkasta
zbyt łatwo terapeuta zmienia się w despotę.
UsuńUmiejętność kontrolowania siebie-to podstawa. Dopiero potem można myśleć o innych. Tak wygląda teoria. A w praktyce bywa różnie,ech życie.
Usuńkasta