sobota, 3 sierpnia 2019

Ekologiczna hodowla.


Farma mieściła się cztery i pół tysiąca metrów pod ziemią. Dopiero taka głębokość gwarantowała pełną izolację i ochronę od zewnętrznych warunków. System grodzi dzielił komunikację na odcinki, a podróż poprzecinana aklimatyzacją i dezynfekcją zajmowała minimum trzy dni. Tylko w naprawdę uzasadnionych warunkach ekspresowa kapsuła awaryjna mogła błyskawicznie dostarczyć pod śluzę, lub wynieść na powierzchnię pojedyncze jednostki, wystarczająco ważne, żeby uruchomić system i zaburzyć hermetyzację farmy. Ryzyko niwelowano równie pospiesznie, jednak, gdy było to konieczne mieszkańcy godzili się na koszty zmniejszające poziom bezpieczeństwa poniżej progu uznanego za rozsądny.

Tym razem wyjątek uczyniono dla kogoś niezwykłego. Istotę trudno nazwać ludzką, chociaż różnica była wyłącznie kwestią skali. Trudno sobie przypomnieć kto pierwszy nazwał go Gulliverem, jednak imię przyjęło się instynktownie i bez wiedzy obarczonego nim nosiciela. Może miał własne? Zapewne, jednak chwilowo porozumienie było trudne do osiągnięcia, więc tymczasowe imię wydawało się znakomitym pomysłem. W kapsule oprócz Gullivera przebywał jeden członek ochrony, któremu nie będzie dane poznać wnętrza farmy. Jego misja kończyła się wraz z przekazaniem gospodarzom przesyłki i kapsuła wracała na powierzchnię równie ekspresową ścieżką.

Przybysz nie wydawał się speszonym, czy zaniepokojonym podróżą w głąb ziemi, a po przybyciu przeciągał się i rozglądał wokół z nieskrywaną ciekawością. Sztuczne światło zaledwie rozpraszało komplety mrok panujący tu z wyjątkiem rzadkich chwil parkowania kapsuły, względnie prac remontowych po szczególnie silnych trzęsieniach ziemi, czy tąpnięciach. Zdawało się, że bawi go grawitacja i z lubością stawiał stopy na ciepłym podłożu stanowiącym podłogę śluzy awaryjnej. Miało się wrażenie, że jeśli się zostawi tu Gullivera na chwilę jeszcze, to położy się na plecach i będzie się toczył, albo czołgał, żeby poczuć fakturę gruntu.

Śluzy rozpoczęły procedurę przejęcia gościa otwierając kolejne grodzie, w których gość pozbawiany zostawał wszystkiego, co przyniósł z zewnątrz z drobnoustrojami i wirusami. Gulliver, jak każdy nieświadomy przybysz usiłował się bronić przed utratą ubrań, jednak nie miał większych szans z wyspecjalizowanym systemem, który wsysał gościa do wnętrza farmy realizując kolejne etapy sterylizacji. Kiedy wreszcie wypluł go do środka gość był nieskazitelny z wnętrzem dziurek w nosie włącznie i przewodem pokarmowym wolnym od aktywności biologicznej. Musiał być wściekle głodny – każdy był. Głód pokonywał nawet zawstydzenie związane z kompletną nagością. Tu nie wnosiło się nic. Najchętniej nie wnosiło się również nikogo.

Ale Gulliver był wyjątkiem. Był nadzieją. Rozwiązaniem i przyszłością. Wstyd się przyznać, ale był też preparatem i przyszłym przedmiotem badań dla mieszkańców farmy. Kiedy już wszyscy otrząsnęli się ze zdumienia, a jeden z największych żyjących cyników rzucił beztrosko tekst, że małego łatwiej karmić, bo za wiele nie zeżre, konsylium umilkło. Dlatego ściągnięto go w ekspresowym tempie na farmę, gdzie po przekroczeniu wrót stawał się dożywotnim zakładnikiem bez prawa powrotu na ziemię.

Ziemia wiedziała o farmie tylko tyle, że jest zasadniczo samowystarczalna, choć korzysta z resztek ziemskich dobrodziejstw w zamian za pulę miejsc dla decydentów w przypadku, gdyby warunki życia na powierzchni radykalnie pogorszyły się i zaczęły stwarzać bezpośrednie ryzyko masowego wymierania gatunku. Wiedza niezbyt powszechna i starannie ukrywana przed opinią publiczną, która rozszarpałaby każdy rząd słysząc, że droga ewakuacyjna dostępna będzie dla wybranych, którzy już kilkadziesiąt lat temu zabezpieczyli sobie ewakuację, aby odciąć się od świata zewnętrznego i miękko wylądować w głębokim gnieździe, gdzie nieustannie oczekiwały w pełni wyposażone, ekskluzywne, dożywotnie kwatery.

Szef działu badawczego, który kąśliwą uwagą sprowadził na farmę Gullivera prowadził monolog w przestrzeń i rozsnuwał ciąg dalszy wizji, z którą obecni oswoili się nim przybysz dotarł do nich. Mały człowiek mniej je, zużywa mniej tlenu, mniej miejsca. Łatwiej go transportować, utrzymać przy życiu, a nawet wynieść w przestrzeń kosmiczną. Gdyby udało się zminiaturyzować mieszkańców choćby o 30% pojemność farmy wzrosłaby znacząco, bez uszczerbku dla status quo. W kuluarach słyszał już nawet szepty, że taki miniaturowy człowiek mógłby być dla kobiet wymarzonym dzieckiem, bo znaczna część żeńskiego personelu utyskiwała na restrykcyjne przestrzeganie kontroli populacji. Jeśli się nie przesłyszał, a słuchem dysponował znakomitym, to bez trudu znajdzie chętne do zapłodnienia nasieniem przybysza, nawet, gdyby miało to nastąpić w naturalny dla przyrody sposób. Uśmiechnął się pod nosem, że zamiast Gulliver przybysz powinien dostać na imię Casanova.

Nowoprzybyły przyglądał się bezwstydnie otaczającym go ludziom, chociaż sięgał im zaledwie do kolan. Coś gadał, ale chwilowo nikt nie rozumiał go wcale i zupełne się tym nie przejmowali. Wiadomo przecież, że mieszkańcy nie nauczą się języka obcego, tylko on będzie musiał posiąść umiejętność i to raczej szybko. Ktoś ustawił improwizowany podest i wskazał Gulliverowi drogę na stół. A kiedy wszedł i stanął na środku naukowcy zajęli swoje miejsca przy stole nie odrywając wzroku od eksponatu, który patrzył dookoła czujnym wzrokiem przewiercając spojrzeniem nawet nie do końca skrystalizowane myśli.

Zanim rozpoczęli debatę Gulliver chrząknął i tupnął bosą stopą wymuszając posłuch. A potem wdarł się w umysły siedzących i przejął je na własność. Zniewolił cały sztab, jakby to były laboratoryjne myszy. Przejął władzę na farmie. Bezkrwawo i w takim tempie, że mieszkańcy jeszcze nie mieli świadomości, że na ich podwórku narodził się nowy władca. Zaśmiał się paskudnym śmiechem i wydał pierwsze parapsychiczne dyspozycje.

- Jeść! Będę jadł mięso. Na początek może być twoje – wskazał palcem na zastępcę szefa, który poza jego plecami kolaborował z powierzchnią licząc na rychły awans. Zanim zastępca zrozumiał co mówi mały człowiek trzech krzepkich asystentów ciągnęło go w czeluści laboratorium, żeby go poćwiartować na pierwszy posiłek dla nowego władcy. Na powierzchni zapadał właśnie zmierzch, a na farmie tuczniki kończyły właśnie ostatni tego dnia posiłek. Drapieżnik poprawiał się na prowizorycznym tronie oczekując na inauguracyjny posiłek. Pora złagodzić restrykcje. Niech stado się mnoży, bo apetyt ma nieproporcjonalny do wzrostu.

11 komentarzy:

  1. Jakieś polityczne skojarzenia mi się pojawiły...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak? nie zamierzałem babrać się polityką. hodowla zwierząt na rzeź, to mi wystarcza.

      Usuń
  2. Witaj, Oko.

    "Mała czaszka może skrywać wielki mózg.":)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i największym drapieżnikiem może się okazać komar.

      Usuń
  3. HA, ha, ha. No i proszę, jak to pozory mylą.
    A tak w ogóle, kto wie, jakie psycho-badania i ile osób prowadzi na farmie zwanej... internetem?
    Fantazja autora zwykle ociera się o rzeczywistość. Tyle, że nie wiemy w jakim stopniu. Kiedyś były bunkry przeciwlotnicze/przeciwatomowe, a obecnie...mogą być i... ekologiczne hodowle ;)
    kasta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na pewno są pobudowane raje dla wybranych.
      na pewno są prowadzone badania dalekie od etyki lekarskiej.
      i nikt nie wie, co jest hodowane po cichu.

      Usuń
    2. Wygląda na to, że okres życia plemiennego był najbliższy ideałowi... komuny :)
      kasta .

      Usuń
    3. ideał nie był do końca zły. tylko realizacja ułomna.

      Usuń
    4. Realizacja każdej idei zależy od ludzi, a że nikt nie jest idealny to są i wypaczenia. Czasem przydałyby się zdolności parapsychiczne, ale co na to etyka...Hipnoza to niewątpliwie lekarstwo, ale...ważny jest terapeuta.
      kasta

      Usuń
    5. zbyt łatwo terapeuta zmienia się w despotę.

      Usuń
    6. Umiejętność kontrolowania siebie-to podstawa. Dopiero potem można myśleć o innych. Tak wygląda teoria. A w praktyce bywa różnie,ech życie.
      kasta

      Usuń