Mgła
wlała się w doliny, niecki i zakamarki, szczelnie wypełniając każde, nawet dokładnie
ukryte zagłębienie terenu. Tylko dumne sosny łapały światło gwiazd wystając
ponad mokrą otulinę usiłującą stłamsić najdrobniejszy pomruk ziemi. Ze szczytu
skały, z którą czas obszedł się łaskawiej niż z innymi ją otaczającymi za
czasów młodości tych gór, patrzyłem na pejzaż nocny i mrugające całkiem
niedaleko jakieś miasto niecierpliwie dyszące gorączką wielobarwnych świateł.
Jakaś wstęga szosy niczym suwak zamka błyskawicznego snuła się pomiędzy
wzgórzami i przeskakiwała lekko nad potokiem. Gdy nadjeżdżał osamotniony
samochód i reflektorami rozpinał zamek błyskawiczny po obu stronach wstążki
snuły się pijane mrokiem lasy buczynowe przeplatane świerkami i sosnami. Od
czasu do czasu światło wlewało się na kamieniste pole rodzące więcej potu niż
plonów, albo tonęło w rwącej, zimnej jak katafalk rzece.
Stałem
na skale, a księżyc strzygł niebo i obcinał gwiazdom łodyżki, żeby mogły
swobodnie fruwać po niebie granatowo-czarnym, nieskończonym i milczącym jak
skamieniali pielgrzymi rozsiani po pobliskich lasach. Wiatr wykłócał się o coś
w buczynowym gąszczu, ale drzewa posiniałe z zawziętości tylko groziły mu stalowymi,
rosochatymi paluchami, więc uciekał pod skały i wspinał się lepiej od
wytrawnych alpinistów. Skarżył się potem i mnie, usiłując zaplątać się we włosach
gdy mokrymi oczami penetrowałem ciemność szukając czegoś, czego mógłbym uczepić
się wzrokiem. Mgła gęsta jak dobrze ubita śmietana kołysała się na brzegach
dolin niby wzruszona woda w miednicy, która nie ma dokąd uciec, więc tylko kipi
i kotłuje się mieszając bez końca. Ostre zęby horyzontu wypełnione cieniem gór
olbrzymich w porównaniu z pagórkami, pośród których stałem odbierały nadzieję,
że światło zawita tamtędy. Od samego patrzenia można było dostać gęsiej skórki
i tylko kompletnie niepoważna istota mogłaby przedzierać się na świat tamtędy.
Takie góry mogą podzielić świat na części obce sobie doskonale.
W podobną
noc, choćby i świętojańską być miała, poczułem chłód na ramionach, lecz sam nie
wiem, czy zimnem powodowany, czy fascynacją mroczną, obrosłem w gęsią skórę,
skrzepłem i tylko powiekami miałem siłę poruszać, a oddech mi się spłaszczył i
spowolnił bardzo. Usiadłem naiwnie licząc na ciepło kamienia, który bez litości
wypijał ze mnie kalorie, choć nie było nadziei, żebym ogrzał skałę wyższą od
dziesięciopiętrowego budynku. Skała wygryzała ze mnie ciepło, jak pies
ogrodnika wygryza dziury w łydkach śmiałków, którym zachciało się zielonych
jabłek. Beznadziejnie i bez większego sensu. Siedziałem pośród wieczności,
owinięty w noc, otulony kosmosem, nad kipiącą, tętniącą niedopowiedzianym
mglistą narzutą. Drzewa milczały wraz ze mną i nawet leśne duszki potonęły we
mgle. Jeśli bawiły się w berka, czy w chowanego, to musiały starannie ukrywać
radość z psoty, gdyż świat milczał jakby był pustym, bezwietrznym miejscem.
Nawet pociąg snujący się serpentynami i wspinający się gdzieś wyżej sapał w
takiej odległości, że mgła zdusiła dźwięk i tylko prostokąty zażółconych
światłem okien podskakiwały na wybojach sunąc do nieznanego.
W
taką noc można zostać poetą, albo malarzem. Kochankiem najdoskonalszym, któremu
wszystko wolno i który potrafi oddać się cały, bez reszty i bez wahania. W taką
noc każdemu wolno wypłakać z pietyzmem toczone łzy, albo uśmiechać się tak
wąsko, żeby uśmiech stawał się wyłącznie subtelnym domysłem. W noc głęboko
zanurzoną w kosmosie każdy oddech smakował jak dobre wspomnienie, jak świąteczny
obiad u dziadków przygotowany pieczołowicie i z nieskończoną miłością. Wiatr,
niczym zaskroniec owijał się wokół moich nóg i usiłował porozpinać mi guziki.
Szeptał wprost do ucha nieznośne obietnice, od których dostałem rumieńców, choć
nie sądziłem, że jestem wstydliwy. Zbierał najbliższe szczytu gwiazdy i sypał
mi nimi w oczy, aż zaczęły iskrzyć. Oby tylko nie podpalić lasu, gdy żywica
wciąż tętni południowym żarem, a bukowe szyszki kwitną pośród schnącej trawy,
bo oddały już owoc dzikom, wiewiórkom i wszystkim spragnionym orzechów, zapakowanych
w błyszczące, trójkątne mieszki.
Stałem
na szczycie skały i to miasto zwodniczo bliskie mrugało do mnie i zdawało się
kusić, lecz nie uległem. Współczułem mu, że musi się dusić w ciasnych
przestrzeniach i żyć pośród śródnocnych wulgaryzmów i spalin. Tu, na czubku
świata patrzyłem, jak dookoła rozpościera się mleczny ocean. Tak pewnie czuć
się musiał Noe, gdy osiadła arka schwytana pazurem Araratu. Wiatr nie ustawał w
obietnicach, a ja, jak naiwna dziewczyna, która wianek oddała za słowa pełne
żaru poddałem się namowom. Zdjąłem buty i skarpety, a wiatr zaśmiał się ze
szczęścia. Blade stopy świeciły niewiele gorzej od gwiazd, gdy wystawiałem je
poza platformę skał. Zanurzyłem w mleku. Zimne było. Wilgotne. Miasto skrzyło
się wielobarwnym różańcem wijąc się pomiędzy gęsto siedzącymi kamienicami. Mgła
zlizywała z moich stóp zmęczenie, lecz szczęściem nie mieszkała w niej żadna
topielica, by mnie pociągnąć w toń niezgłębioną. Siedziałem z wiatrem pod rękę
i słuchaliśmy pieśni gwiazd. Nikt piękniej nie śpiewa ciszy. Nikt, prócz śniegu
bez granic oprószonego wigilijną nocą. W taką noc nawet czas chodzi bezładnie i
usiłuje dopytać przypadkowych przechodniów którędy do przodu. Nie chciało mi
się gadać. Pokazałem mu palcem na miasto i poszedł sobie zostawiając mnie sam
na sam z nieskończonością.
Może i prosta jestem jak patyk od lizaka ale określenie "wstęga szosy niczym suwak zamka błyskawicznego snuła się pomiędzy wzgórzami" wybitnie podziałało na moją wyobraźnię.
OdpowiedzUsuńPo prostu bardzo ładny opis, a muszę się przyznać że nienawidzę opisów. A może to już na starość mi się zmieniło ?
Usuńu Hrabala znalazłem opis drogi pomiędzy domem, a bramą wjazdową - zaledwie trzy strony. nic, że bohater szedł powoli pośród jesieni. na starość się narzeka, a zachwyca się za młodu. tak sądzę.
UsuńNarzekam już coraz częściej ale tak mi mów :) tak czy siak podoba mi się. Czytam większość Twoich wpisów ale jakoś nie bardzo wiem co napisać. Powtarzać się nie lubię
Usuńobyś znalazła jak najwięcej powodów do zachwytu, a starość niech czeka na swoją kolejkę.
Usuńmilczenie czasami mówi więcej niż słowa. oby to był ten właśnie przypadek.
No, no, jestem pod wrażeniem, mistrzu!
OdpowiedzUsuńmiejsce łatwo znaleźć w plenerach.
UsuńAle nie każdy tak patrzy...
Usuńto prawda - są tacy, którzy mają lepszy wzrok.
UsuńPiękny opis letniej nocy czy widoku z daleka miasta - czarują, może nawet trochę hipnotyzują swoimi słowami..... jednym słowem ciekawe. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia
OdpowiedzUsuńbyła taka noc, kiedy ów widok mogłem oglądać na żywo.
Usuń"Siedziałem pośród wieczności, owinięty w noc, otulony kosmosem..." - pięknie to napisałeś. Ciekawe, że zapewne wielu ludzi tak siedzi, a tylko nieliczni czują jak ty. Często się zastanawiam od czego zależy to JAK widzimy? Tam gdzie ty widziałeś kosmos, inni mogliby zobaczyć tylko mgłę utrudniającą marsz. To chyba tkwi gdzieś w głowie, jedni potrafią ją otworzyć szeroko i chłonąć świat, inni trzymają ją szczelnie zamkniętą i boją się wyjść poza ramkę.
OdpowiedzUsuńnie tak wielu. częściej marzy się, żeby marzyć na pustkowiu myśli zbyt odważne, niż marzyć je na wprost.
UsuńNajbardziej lubię buki brzozy i świerki. A najwspanialszy jest zapach drzew iglastych niosący się po całym lesie. Lasu w Jarosławcu nie brakowało oj nie.
OdpowiedzUsuńja mam sentyment do większej liczby drzew, ale to chyba widać w tym blogu.
Usuń