Odwiesiłem
imię na wieszak. Wszyscy, którzy tu wchodzili oddawali swoje i nawet szatniarz
nie był potrzebny, bo kto chciałby kraść imię, które właściciel zdejmuje
dobrowolnie i ciska nim na wieszak, jak swetrem w upalny dzień. Patrzyłem na
tych wisielców schnących w zapomnieniu. Nie byłem chciwy i nie szukałem nic na
wymianę. Patrzyłem bezmyślnie, jak przytulają się do siebie nieudacznicy,
tworząc chwilowe związki. Ich właściciele pewnie nie mieliby odwagi poczynać
sobie tak bezobcesowo. Znaczy – z imionami nie mieliby śmiałości, bo kiedy już
się z nich rozebrali, to jakoś szło i popołudnie powoli gasło odchodząc do
lamusa.
Wieczór
dojrzewał, bezimienni pocili się, gdy pochłaniali alkohol nie dla przyjemności,
lecz by zapomnieć. Zapewne połowa z nich zamierzała wychodząc zabrać
przypadkowe imię, bo sądzili, że gorzej trafić nie mogą. Znamienne, że
przychodzili pojedynczo, a uwolnieni od bagażu potrafili rozmawiać i znajdować
ekshibicjonistyczną radość w spontanicznej szczerości wobec kompletnie obcych
ludzi.
Zamówiłem
wprost przy barze coś zbyt trudnego do wymówienia i liczyłem, że barmanowi
produkcja zajmie z grubsza dożywocie, jednak popchnął w moją stronę coś żółtego,
co grzechotało kostkami lodu i było nakryte więdnącym plasterkiem pomarańczy.
Pod sufitem krążyły mrzonki i nadzieje – trochę jak harpie szukające żeru, a
trochę jak ostatnia deska ratunku pchnięta usłużną ręką anioła stróża.
Niezdecydowane były wielce i najwyraźniej świeżo wykluły się w inkubatorach
oszołomionych głów. Pod nogami snuły się zdeptane złudzenia i wygłodniałe
iluzje. Obraz wystarczająco upiorny, żeby Topor mógł się pod nim podpisać bez
wstydu.
Długonogie
kelnerki przepłaszały stada tej menażerii, żeby nie przeszkadzały gościom w
konsumpcji. Chyba nie widziały tych insektów, zjaw i wirusów czyhających na
chwilę słabości. Dosiadła się do mnie istota równie beznadziejna, jak ja i
przeliczając butelki za plecami barmana usiłowała wypić trzy kolory drinka
niezależnie, poczynając od dołu. Życzyłem jej sukcesu zupełnie szczerze i całkiem
bezinteresownie, a ona popatrzyła mi w oczy, jakby w nich chciała odnaleźć
receptę na sukces. Widać zapomniała, że tu nie przychodzą wygrani.
Siedziałem
na wysokim hokerze i zaciągałem się aromatem jej ciała. Pachniało trochę
młodością, trochę potem i nieśmiałością. Kiedy wydawało się jej, że nie widzę
machała nogami, jak dziewczynka na huśtawce, jednak wystarczyło, że ktokolwiek
rzucił okiem w jej stronę, by zaplotła stopy w ciasny węzeł wsparty na
podnóżku. Barman gotów był wysłuchać jej i mnie. Symultanicznie, lub zgoła
jednocześnie. Widać, że doświadczony i potrafi pokiwać ze zrozumieniem głową na
wszelakie wyznania, nawet najbardziej ekscentryczne, czy zgoła zmyślone ad hoc.
Nie chciałem gadać. Drink nie rozwiązał mi języka, a jedynie rozdygotał myśli i
pozwolił im na frywolność. Pani obok chyba również, bo wpatrywała się we mnie
jakby tworzyła właśnie trzeci tom ze mną w roli głównej.
Wzruszyłem
ramionami, ale nie chciałem strząsnąć jej wzroku. Sam nie wiem po co
wzruszyłem. Może sprawdzałem, czy wciąż żyję? Brak imion sprawiał, że znaliśmy
się jak łyse konie i pani zaproponowała mi współudział w sześciu kieliszkach
wypełnionych tequilą, żebyśmy mogli się spotkać w środku po drodze pożerając
beczkę soli. Skoro spotkaliśmy się przy barze, to w sumie czemu nie? Zgodziłem
się skinąwszy głową, a resztą zajął się już barman ustawiając wysokoprocentowy
most między nami. Spotkaliśmy się – a jakże. Pani machała już nóżkami nie zwracając
uwagi na otoczenie i błędnym wzrokiem chciała przytrzymać się moich ramion,
jakby blat baru był niewystarczająco stabilny.
Kiedy
zaproponowała grę w „wytęż wzrok i znajdź 24 szczegóły”… z jawną sugestią, że
po imiona wrócimy nazajutrz, żeby nie zmarnować tak udanej znajomości, barman
tylko się uśmiechnął ścierając z blatu perły rosy spływającej ze szklanek.
Oczywiście zaprosił na ciąg dalszy jutro i obiecał pochopnie, że popilnuje nam
imion. Ciekawe po co? Pani do swojego coś szeptała przed wyjściem, jakby je
przepraszała, albo tłumaczyła, dlaczego musi zostać w szatni. Ja, jak gbur
ostatni wcisnąłem ręce w kieszeń i przeszedłem obok szatni nie zaszczycając
mojego uwagą. Czekałem na zewnątrz, pamiętając, że kobiety potrzebują większej
ilości słów. Kiedy wyszła, starannie zamknęła drzwi za sobą, kopnęła dwa
namolne złudzenia i poszliśmy – dwoje bezimiennych pośrodku świata, który nie
mógł nas rozpoznać, więc zignorował nas doskonale. Może w ogóle nie wracać, tylko pójść z nią i zapomnieć adresu?
Nie wracać.
OdpowiedzUsuńgrunt, to męska decyzja. niekoniecznie najlepsza, ale zawsze jakaś.
UsuńParadoks mojego życia: będąc kobieta, wciąż muszę podejmować męskie decyzje.
Usuńi jak się z tym czujesz?
UsuńPrawdę powiedziawszy, całkiem do dupy.
Usuńto przykre.
UsuńW rzeczy samej.
Usuń