Wystarczyło wyjść z domu pięć minut wcześniej, żeby się przekonać, jak
obce jest Miasto. Inni ludzie, nawet powietrze zimniejsze, na rzece dzikie
kaczki rzeźbiły w rzęsie wodnej labirynty, a w autobusie przeważać zaczęła płeć
brzydsza. Dwie młode niewiasty idące przede mną zaplotły ręce pod biustem i
kciukami podtrzymywały łokcie. Myślałem, że to z powodu delikatności żeber, albo
skóry usiłują odsunąć łokcie od ciała, aby siebie nie posiniaczyć. Kiedy
zobaczyłem starszą od nich kobietę czekającą na transport w pozie identycznej
pomyślałem, że o poranku to jakaś standardowa praktyka, może gimnastyka, albo
ręczne wsparcie dla wciąż śpiących piesi. Niebo zupełnie niezdecydowane
ciemniało i jaśniało na przemian, jakby było kalejdoskopem turlającym się po
nierównościach chodnika i przyglądającym się, jak między kostkami brukowymi
osiedla się szczaw. Nie zrażony płynącą z prądem Rzeki motorówką policyjną
wędkarz łowił ryby nieopodal mostu i przyglądał się jadącej na hulajnodze pani
wyrośniętej bujnie. Pani przyglądała się przestrzeni po drugiej stronie wody i
za nic miała milczący zachwyt wędkarza. Faktem jest, że nie dał pani
najmniejszej szansy, żeby zauważyła rodzące się uczucia i adorował oddalające
się zaplecze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz