Przeszedł
przeze mnie. Tak po prostu, bezczelnie przeze mnie przeszedł, a ja poczułem,
jak depcze mój obiad świeżo zjedzony, choć bez smaku. Bo jak jeść, kiedy wokół
półprzeźroczyści niby-ludzie nie robią sobie nic z materii i przenikają na
wskroś wszystko, jakby byli zbudowani z promieni gamma, których nikomu nie
udało się zatrzymać. Ci, których spotykałem wcześniej na ogół mieli odrobinę
taktu i chociaż udawali zawstydzenie, kiedy przenikali moje tkanki i naruszali
moją intymność tak bezkompromisowo. Przed takim ciężko ukryć dziurawe skarpety,
czy intymny tatuaż. Ba! Nie da się ukryć nawet maluteńkiego korniszonka
zjedzonego ukradkiem dwie godziny wcześniej.
Któż
tak karze ludzkość, że pozwala tym indywiduom szwendać się między ludźmi i
rozbrajać najbardziej skrywane tajemnice. Wokół widzę mnóstwo młodych kobiet,
którym zażenowanie nie schodzi z twarzy. Policzki zabarwione wstydem, uśmiech
spłoszony i rozbiegany wzrok, a taki półprzeźroczysty wnika w nią bez słowa
głębiej, niż pozwolić można nawet wybrańcowi. I idzie taki dalej napastując
kolejną i następną, a każda wściekła jak osa. Stado os! Rój zabójczy.
Widziałem, jak jedna z odważniejszych chciała takiemu strzelić w pysk, ale jej
dłoń przeleciała przez tę gębę pozbawioną uczuć i kobieta o mały włos
przewróciłaby się wprost na jezdnię.
Inne
próbowały zakrzyczeć takiego. Osaczyć w kręgu wściekłości i obrzucić obelgami,
od których powinien choć przywiędnąć, ale psubrat nawet nie rozsuwał ich, tylko
przeszedł przez obfitą i doświadczoną cielesność jednej z prowodyrek i poszedł
sobie nie wiadomo dokąd i po co. Na odchodne miał dostać łopatą w czerep, ale
łopata zatoczyła płynny łuk i wyrżnęła dźwięcznie w chodnik nie zostawiając
najmniejszego śladu na półprzeźroczystym. Istne diabły. Wychynęły znienacka i
stają się coraz bezczelniejsze. Rewidują wszystko, co skryte. Wszystko, co poza
zasięgiem. Szczęściem niczego dotknąć nie mogą, bo przelatuje przez nich na
wskroś. Nawet krople deszczu nie zwalniają ani na moment, gdy z przybysza
czynią sito, by rozprysnąć się na ziemi.
Chciałem
się z jednym dogadać, ale zlekceważył mnie. Gadać, to chyba potrafią, bo
ruszają brodami do siebie, więc pewnie mówią, choć dźwięku nie słychać wcale.
Zaczepiłem kolejnego, ale odsunął się z obrzydzeniem. Trzeci chciał mi nadepnąć
na nogę, ale szarpnąłem się, bo zapomniałem, że to nic mu nie da i zdzieliłem
go łokciem w nerkę, żeby drań odpokutował. Gdzie tam. Wszystko na nic. Łokieć
poleciał, aż się zachwiałem, a on lazł dalej.
Postanowiłem
ich śledzić. Jawnie, bo szkoda fatygi na ukrywanie czegokolwiek, skoro i tak
potrafią wleźć wszędzie, gdzie zechcą. A pod kapturem byłoby mi gorąco. Więc
wybrałem sobie egzemplarz mniej spłowiały i lepiej widoczny i deptałem mu po
piętach. Świntuch chyba się zdenerwował, gdy nie opuszczałem go przez dłuższy
czas i zaczął się oglądać. Coś burczał i gestykulował, ale wzruszyłem ramionami
i czekałem co dalej. A ten gałgan… wlazł pod ziemię. Nie w przejście podziemne,
właz, czy dziurę, tylko żywcem wlazł w ubitą ziemię trawnika upstrzonego
twórczością wielu psich jelit. I nawet marynarki nie uświnił, gdy ja miałem
obawy nogę na tej trawie postawić. Pod ziemię za nim nie pójdę. Nawet nie to,
że się boję, tylko nie potrafię. Co to ja dżdżownica jestem, czy jakiś kret?
Człowiek stworzony jest do łażenia po ziemi, a nie w niej.
Rozglądałem
się lekko oszołomiony, że tak mnie do wiatru wystawił półprzeźroczysty, ale się
wynurzył. Mam cię! Pomyślałem, że on chyba musi oddychać, więc się wynurzył,
ale chłystek, gdy mnie dostrzegł znów się zapadł pod ziemię. Trwałem kamieniem.
Wściekłość we mnie wzbierała i wytrwały byłem wielce. A on siedział pod ziemią,
jak nasionko sosny kalifornijskiej i czekał swojej chwili. Plunąłem z
niesmakiem i czekałem. Nawet Budda nie osiągnął takiej zatwardziałej i
niewzruszonej pewności, że doczeka. Półprzeźroczysty wytrwał do wieczora, kiedy
łeb wychylił znienacka i odszukał moją zapieczoną wściekłość. Wreszcie się
poddał i podszedł do mnie.
Trochę
się wystraszyłem, że mi wetknie rękę pomiędzy żebra i zadusi moje serducho
napompowane adrenaliną, kiedy przypomniałem sobie, że dotykać, to on nie
potrafi. Coś gadał, ale nic nie słyszałem, ani nie rozumiałem. Popukał się w
głowę – to jedno dotarło do mnie, więc mu pokazałem wała. Wyglądał, jakby się
śmiał, bo zaczął naśladować mnie i szczerzył kły w uśmiechu. Ożesz ty!
Szczęściem emocje ze mnie opadły i zaczęliśmy do siebie migać jakieś gesty i
zawarliśmy pakt o nieagresji, który przypieczętowaliśmy brakiem uścisku dłoni.
Głupawo potrzasnąłem ręką, której w palcach nie poczułem i zaprosiłem
półprzeźroczystego na kielicha. Znaczy ja wypiłem, a on patrzył i tylko nos
wraził mi w kieliszek, ale może kataru nie miał, a nawet jeśli, to wódka
zdezynfekuje. Mam nadzieję. Przepiłem, żeby sobie nie myślał i poszedłem za
nim.
Coś
pokazywał paluchami, żeby ostrożnie, ale nie za bardzo zrozumiałem, więc
szedłem jego śladem. Zrozumiał i prowadził po swojemu. Trochę głupio, bo
musiałem omijać drzewa i ludzi, a on szedł przez wszystko, na durch, jak duch,
a kazał mi omijać puste przestrzenie, albo przeskakiwać nic na chodniku. W końcu
usiadł jakoś tak nad ulicą i coś rękami robił, jakby odkręcał zakrętkę butelki
i polewał do kieliszków. Krosny pękłby z zazdrości widząc z jakim talentem
półprzeźroczysty markuje picie gorzałki. Coś mi pokazywał paluchem i wyglądało,
jakbym z nim miał wypić, ale co? Powietrze? Nawet pomacałem z grzeczności, bo
może ćmi mi w oczach po pierwszej pięćdziesiątce, ale nie – nie było tam nic.
Chłop machnął ręką zrezygnowany, ja również.
Dumaliśmy,
co dalej począć, bo zdaje się, że jego świat był zupełnie przeźroczysty dla
mnie. Kto wie, czy nie z wzajemnością. Może on nie widzi mojego? Dziw, że mnie
widzi. I ja widzę. Podobna myśl lęgła się i w jego głowie, bo naraz zaczęliśmy
gestykulować i gadać jak dwie przekrzykujące się przekupki i chyba o tym samym.
Szukaliśmy części wspólnej, bo skoro się widzimy, to może da się wejść w świat
półprzeźroczystego, gdyby tak drzwi znaleźć. Nie wiedziałem, czy chcę, ale
skoro on miał odwagę odwiedzić mnie, to czemu miałbym się nie zrewanżować?
Mawiają, że dla towarzystwa, to i powiesić się warto. Raz kozie śmierć!
Poszliśmy.
Znaczy
szliśmy, bo przecież nikt z nas nie wiedział dokąd. Ale szliśmy i wtedy okazało
się, że chodzimy po różnych przestrzeniach i na różnych wysokościach. U niego
teren się podnosił i opadał, u mnie było gładko, bo przez przypadek budowlańcom
udało się poziomą drogą położyć. Teraz, to już szukaliśmy wspólnej płaszczyzny
na dobry początek. Gdzieś na styku wymiarów powinno się udać. Trochę zmęczony
byłem, a noc rozpasana szalała po świecie przytulając się do kształtów i
kolorów i tylko zapachy z dźwiękami potrafiły umknąć jej łapczywości. Szliśmy
długo w noc – przynajmniej moją noc, aż trafiliśmy w okolice, których całkiem
już nie znałem. Przed nami siedział jakiś wielkolud i gapił się pod własne
nogi. Niezależnie burknęliśmy coś do niego, aż ocknął się z zadumy. Patrzył to
na mnie, to na półprzeźroczystego z niedowierzaniem i zdziwiony był wielce. W
końcu westchnął, zagaił do nas obu i stał się cud, bośmy usłyszeli wielkoluda
obaj.
- No tak…
Zagapiłem się ledwie na mgnienie oka i światy mi poprzenikały się nawzajem.
Zaraz to naprawię, nie martwcie się.
Świetne, Ty to masz skojarzenia, podziwiam...a może są równoległe światy, kto wie?
OdpowiedzUsuńmoże są. a jeśli są całkiem przeźroczyści, to nawet ich nie widzimy, jak nam przez kiszki przełażą z buciorami.
UsuńA jeśli ma ktoś sztuczne organy, to przeszkadza?
Usuńpytaj przeźroczystych - skąd mam wiedzieć, jak obcy łażą i co im przeszkadza. skoro przez ściany idą, to i przez plastikową wątrobę dadzą radę i przez silikonowe biusty też.
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuńTrochę jak tutaj:
https://www.youtube.com/watch?v=hG1olYkMVWQ
Tylko Nicol Kidman jest chyba bardziej zdesperowana niż Twój bohater.
Ale może ona jak Wojtek Fiedorczuk - dla dzieci;)
Pozdrawiam:)
może jako kobieta reaguje bardziej emocjonalnie.
OdpowiedzUsuń