Dostałem
w twarz i byłem tym tak zaskoczony, że nie wiedziałem, co z sobą począć.
Patrzyłem na gospodynię, której wcale nie było do śmiechu, chociaż zupełnie nie
zrozumiałem dlaczego. Przecież nie zrobiłem nic, co godne byłoby tak
siarczystego policzka. Policzek szczypał i aż prosił się, żeby go pogłaskać i
rozmasować czerwone pręgi po palcach. Wyglądała na lekko zawstydzoną i chyba
też nie wiedziała co zrobić, bo patrzyła na mnie jakimś takim błagalnym
spojrzeniem, że postanowiłem udawać, że to się nie wydarzyło i tylko w mojej
głowie miało miejsce, kiedy oberwałem ponownie.
- Nie myśl –
powiedziała zdumiewająco twardym głosem – Błagam, nie myśl. Tu… Nie wolno…
Już
patrzyłem na nią kwadratowym wzrokiem, który teraz nabrał chyba dodatkowych
wymiarów, a w każdym był kanciasty i niewiele rozumiejący. Nie myśleć? A co w
tym złego? Czemu przeszkadza gospodyni, że mój umysł podejmuje się wysiłku i
bawi własną wyobraźnią. Szczypały mnie już oba policzki i chyba miałem
rumieńce, a mars na czole ukonstytuował się i wrósł na stałe w kilku falujących
zmarszczkach. Tylko patrzeć, jak podniesie ognisty… Trzeci strzał mnie niemal
posadził, a gospodyni ze łzami w oczach patrzyła jak osuwam się i przysiadam
ciężko na ławie.
- Nie myśl proszę
– szepnęła – Tu myśli potrafią zmartwychwstać i stać się wcieleniem piekła na
ziemi. Ostatnio… Pamiętasz Zenka? Tego, któremu humor pozwalał śmiać się
każdego dnia, choćby z nieba sypał się lodowy kawior, albo płynny ołów, bez
różnicy. Potrafił słowem udobruchać wściekłego wilka, a tu przyszedł i nie
zdążyłam go powstrzymać przed żartem niewybrednym, który podniósł się z
podłogi, okrzepł i rozdarł Zenka na pół i zeżarł mu serce nim przestało drgać.
A potem kopniakiem zdemolował ścianę i wyszedł na świat polować na następne,
zupełnie nieświadome ofiary.
Po
głowie kluły mi się jakieś strzępy wiadomości, które uważałem za dziennikarską
kaczkę, o jakimś wampirze polującym nie tylko nocami w naszym mieście i
obławach czynionych nieustannie. Wreszcie jakaś strzelanina i hymny pochwalne
dla czarno odzianych służb we wszelakich mediach fetowały dramatyczny finał
polowania. Podobno zginął na miejscu naszpikowany taką ilością kul, że mógłby
stać się trzosem na patrony. Usiłowałem posklejać strzępy wiedzy, żeby dostać
wyraźniejszy obraz, lecz gospodyni ponownie udzieliła mi lekcji. Czułem się
obity lepiej niż niedzielny kotlet nim trafi na patelnię, ale chyba tylko tak
mogła mnie powstrzymać.
Nie
poradzę, że myśli klują się we mnie niemal samoistnie i dojrzewają w
półświadomości, żeby wypłynąć na powierzchnię zmysłów już ukształtowane i
dojrzałe. Jak aligatory… Znowu dostałem po łbie, co było nie dość, że
irytujące, to spóźnione. Pod ścianami zaczynało uwijać się nieoczekiwane przeze
mnie życie i uśmiechało się wydłużoną paszczą pełną perłowych, nieużywanych
jeszcze zębów. Moja podświadomość nie wstydziła się wcale i takich okazów
pozazdrościłby mi każdy z filmowych łowców krokodyli. Gospodyni wzruszyła
ramionami, gdy na jej tapczanie spod kowbojskiego kapelusza zaczął wyrastać
zarośnięty i cokolwiek śmierdzący amator krokodylich skór i innych trofeów.
Zafascynowani patrzyliśmy jak zagwizdał z podziwem patrząc na pełzające gady,
jak strzyknął śliną na dywan, który aż się wzdrygnął od takiego afrontu. A
potem traper poszedł do ataku i usiłował wyszarpnąć aligatorom języki i dusił
je wbijając nieprawdopodobnie silne kolana w podbrzusza, podgardla i między
oczy gadzio ociężałe i pozornie bierne.
Zaskoczył
bydlęta, bo zanim się ocknęły i ruszyły skomasowaną ławą połowa z nich czekała
już na wypatroszenie i przetwórstwo na galanterię skórzaną. Szedł, brodził w
posoce i deptał jaja, które zalęgły się w mojej głowie. Patrzyłem i czekałem na
ciąg dalszy, aż traper łypnął na mnie niedobrym wzrokiem. Najwyraźniej zbyt
długo przyszło mu popełniać życie samotnika, gdyż znalazł we mnie rywala. We
mnie? Przecież pierwszy z tych aligatorów zrobiłby ze mnie sieczkę, albo nawóz
w zależności, jaki miałby kaprys, a o tym, żeby gada przyszpilić kolanem do
podłogi i unieruchomić, to nawet marzyc nie umiałem.
Zsunął
kapelusz do tyłu, znów strzyknął śliną, jakby to było zawołanie bojowe i ruszył
na mnie jak machina oblężnicza. Patrzył to na mnie, to na gospodynię i zaczęła
mi świtać w głowie myśl, że ona ma być wojennym łupem, kiedy ja osunę się w
przeszłość zdeptany dzikim pożądaniem. Jakiś aligator stanął mu na drodze, więc
go sponiewierał kopniakiem wystarczająco mocnym, żeby zielonoskóry wyrżnął w
ścianę i znieruchomiał ostatecznie. Pozostałe czmychały niczym króliki starając
się zniknąć z życiorysu łowcy i z okolicy, w której realizuje swoje osobliwe
pasje.
A
kiedy był już tak blisko mnie, że poczułem jak śmierdzi mu z ust gospodyni
zademonstrowała sztukę walki, jakiej uczą się kobiety, żeby mieć szanse w
starciu z dyszącym pożądaniem. Łowca stęknął, a i ja poczułem psychiczny ból
widząc jak rosną mu oczy, gdy kolanami przywalił w oczy złamany w pół niczym
szwajcarski scyzoryk. Ostatni z krokodyli w akcie zemsty rzucił się na wijące
się z bólu członki i zagryzł łowcę w okamgnieniu. Na własną zgubę resztą, gdyż
łowca był absolutnie niestrawny i toksyczny wielce. Gad wił się w agonii leżąc
tuż obok zagryzionego łowcy. Kapelusz więdł obok nich jak niepodlewany od dawna
boczniak. Takiego grzyba…
Znów
zapiekł mnie policzek, a gospodyni kopniakiem gnała mnie w stronę drzwi.
Szczęściem nie stosowała ciosów na miarę tego, którym poczęstowała łowcę
krokodyli, bo… Ostatni kopniak wywalił mnie bez pardonu za drzwi.
- No! – sapnęła –
tam sobie możesz myśleć co chcesz. A do mnie przyjdź, jak się nauczysz panować
nad własnym umysłem. I popytaj, czy ktoś nie potrzebuje ze trzy tony mięsa i
skór.
No i znów z obserwowaną rzeczywistością polityczną mi się skojarzyło, przypadek?
OdpowiedzUsuńmawiają, że głodnemu chleb na myśli. staram się być jak najdalej od polityki i chciałbym, żeby ona też trzymała dystans.
UsuńOj coś czuje że będzie mi się ta akcja po nocach śniła 😉😉😉
OdpowiedzUsuńwiesz? to jest tak, jak w piosence:
Usuńw moim magicznym domu
wszystko się zdarzyć może
same zmyślają się historie
Bardzo lubię ten utwór Hanny Banaszak
Usuńa mi akurat zmyśliła się ta historia, gdy nuciłem sobie ową piosenkę.
Usuń