Przed
niedoskonałością ludzkiego wzroku łatwo ukryć wszystko, co chce się ukryć i bez
bardzo wyrafinowanych narzędzi wykrycie spisku wydaje się niemal niemożliwe.
Zbrodnia doskonała, o jakiej marzą twórcy kryminałów. Masowy mord, o jakim śnią
generałowie spragnieni kolejnej baretki na galowym mundurze, bo gwiazdki
posiedli już wszystkie i kiedy nadciągają ze swoimi galaktykami i mgławicami,
to mamią wzrok żeński do tego stopnia, że panie gotowe są im wybaczyć nawet
mocno przechodzony, przywiędły PESEL.
A
przecież laboratoria tętnią życiem i nierzadko całodobowo realizują się
pomysły, od których szatan wije się z zazdrości, że nie jemu autorstwo
przypiszą. Uczeń przerasta mistrza, co powinno być regułą. Wszak korzysta z
doświadczeń nestora, więc startuje z wyższego pułapu, to i dojść powinien
dalej. Szczególnie, kiedy etyki nie wpuści się za przeszklone drzwi dając jej
po łapach tabliczką „ściśle tajne”, albo etykietą „bezpieczeństwo narodowe”
oślepi się ją i zniewoli.
Ja?
Mnie kryją obie. I jeszcze po drodze kilku takich, którym do pełni
galaktycznego szczęścia brakuje mojego sukcesu. Ostatnią gwiazdką mam się stać
na ich firmamencie, jeżeli uda się zrealizować choć pierwszy etap. Patrzę na
pryszczatego młodzieńca, który krząta się i nadstawia ucha. Uczy się, ale
zapewne donosi posiadaczom mgławic o każdym moim kroku. Jestem pewien, że do
poznania mojego menu nie potrzebują grzebać w gównie – wystarczy zapytać
pryszczatego, który jest jak na swój wiek uroczo cyniczny i sprzeda mnie bez
drgnięcia powieki. Co będzie robił później? Skoro dziwką już został, więc nawet
nie będzie musiał się przebranżawiać. Niedwuznacznie sugerował, że podzieli się
ze mną własnym ciałem, ale zbeształem go, więc wziął się do roboty, i tylko gdy
wypiję o kieliszek za dużo zerka na mnie znacząco.
Miałem
do wyboru trzech, a gdybym miał kaprys oddaliby mi ich wszystkich na własność,
żebym tylko przyspieszył prace. We wzroku wartowników strzegących tego bunkra
widzę pewną niecierpliwość ilekroć wychodzę, żeby zapalić na świeżym powietrzu
i popatrzeć na niebo. Patrzę w nie intensywnie i nie zamierzam tłumaczyć
sierżantom, że zamierzam je skazić. Całe. Wszystko, co mieści się w dolnych
partiach atmosfery stanie się moim wybiegiem, na którym będą się pasły, a może
i mnożyły czarne owce. Diablątka, które wedrą się w każdą intymność i
niepostrzeżenie opanują podświadomość każdego życia. Wystarczy jeden wdech,
żeby wpuścić niewidzialnego wroga, a ten już przeprowadzi błyskawiczny szturm
na kopułę i zawładnie neuronami. Osiodła mózg, założy mu wędzidło i będzie
czekał na dyspozycje.
Wystarczyło
zminiaturyzować bojowe słonie tak bardzo, żeby najlepsze szkło powiększające
nie dało rady dostrzec inwazji. Szturmowe myśliwce, niczym wściekły,
wygłodniały rój, ławica szpaków nieprzeliczonych splądruje miasta i przysiółki.
Dotrze za szczelnie zamknięte drzwi prześlizgując się przez filtry klimatyzacji
do najpilniej strzeżonych zakamarków świata. Do miejsc, które nie istnieją. I
opanują personel, żeby stał się powolnym, jak nie były nawet dobrowolne niewolnice
w bombonierkach haremów trzymane ku rozkoszy sułtana.
Asystent,
który chciałby być bardziej osobistym, niż mam życzenie usiłuje przekupić mnie
kawą, żebym wrócił do pracy. On nie wie. I nie dowie się, że został
zainfekowany jako pierwszy. Nie dowie się do czasu, kiedy będzie mi potrzebny.
Na razie raportuje bzdury do galaktycznej menażerii, a ja cierpliwie czekam na
rozwój sytuacji. Wiem, że raz w miesiącu spotyka się z całą drogą mleczną.
Chcę, żeby im zaniósł konia trojańskiego. Żeby podzielił się swoim wirusem z
nimi. Z nich muszę zrobić nosicieli przyszłego porządku świata. Potrzebuję
wsparcia i czasu. Oni mi go kupią mamiąc rządy uspokajającymi komunikatami i
zapewnią dostęp do technologii masowego rozprowadzania nanokultur.
Zaniesie
je we własnych płucach. Przedrą się przez kontrole i skanery. Przez rewizję
osobistą, nawet, gdyby miała sięgnąć jelit. A oni będą chłonąć je nieświadomie,
aż staną się niewolnikami. Jeszcze jest czas. Jeszcze powietrze jest
bezpieczne. W miarę bezpieczne. Ale kiedy wypuszczę swoje nasienie… Kłamię – to
oni wypuszczą je w świat i będą monitorować, żeby stężenie było wystarczające
do bezwzględnego posłuszeństwa świata. Gryzę się w język nie po to, żeby nie
mówić, bo milczeć potrafię aż nadto dobrze. Boję się, że mój rozmarzony uśmiech
może naprowadzić kogoś na trop moich myśli.
Jeszcze
trochę. Wytrzymam. Asystent jest dobrym nosicielem. Pacjentem zero. Dzisiaj
dostanie do przetransportowania malutki prezencik dla ochrony. Oni w pierwszej
kolejności mogliby narobić bałaganu w moim planie. Jeden telefon poirytowanego,
podejrzliwego sukinsyna z zewnątrz i wypruliby ze mnie flaki nie używając
narzędzi. Tych muszę mieć po swojej stronie szybko. Strasznie trudno pracuje
się pod nieustającym nadzorem, ale już dzisiaj uda się przejąć kontrolę nad
najbliższym otoczeniem. Dopiłem kawę i niecierpliwość gnała mnie do
laboratorium, żeby poczynić ostatnie przygotowania, aby pryszczaty mógł stać
się transporterem i zarazić personel uległością.
Wracałem
zamyślony, lekko rozmarzony i dlatego zbyt późno zauważyłem, że coś jest nie
tak, że chwila wykracza poza rutynę codzienności. W drzwiach stali ochroniarze,
których nie było tu gdy wychodziłem na zewnątrz. Bez słowa skręcili kark
pryszczatemu, a na mnie popatrzyli niemal przyjaźnie, gdy ujęli pod pachy i
bardziej zanieśli, niż zaprowadzili do małego, wytłumionego pomieszczenia na
peryferiach budynku. Nigdy tam jeszcze nie byłem i nawet nie podejrzewałem, że
takie pomieszczenie znajduje się w obrębie tego gmachu. Przytroczyli mnie do
jakiegoś rusztowania sprawnie i bezsłownie, po czym wyszli. Zanim zdumienie przerodziło
się w strach drzwi otworzyły się po cichu i wszedł do środka starszy, na pozór
rubaszny mężczyzna w zgniłozielonym mundurze.
- Widzisz durny?
– zagaił przyjaźnie z zaśpiewem rodem z Petersburga – Taki łebski chłop, a taki
nierozsądny. Egoista. Sam dla siebie ty chciał cały świat. A ja to sabaczka? A
teraz ty mi będziesz mówił bardzo powoli i tak, żebym zrozumiał, bo pokroję na
plasterki i każę nakarmić szczury. Zrealizujemy twój plan, ale to ja zajmę
centralne miejsce. Sam widzisz, że nie nadajesz się na przywódcę nawet małego
stadka, a co dopiero, gdybyś miał być carem wszechświata.
Milczałem
łykając gorycz porażki. A przecież pryszczaty miał dzisiaj roznieść zarazę po
obiekcie, a przy pierwszym spotkaniu kolegium połączonych sztabów i tam
rozplenić wirusa. Potem już tylko bezwład armii i niewidzialne samoloty bez
narodowości rozpylające nad coraz większym regionem podstępną bestię, która
stłamsi bunt maluczkich. Taka wpadka tuż przed metą. Jak ten bezwzględny i
prymitywny raczej generał odkrył, że to ostatni dzwonek, żeby przejąć pałeczkę?
Skąd wiedział? A może blefuje? Łudziłem się, że to tylko próba, że kolejna
prowokacja, żeby sprawdzić moją lojalność i podporządkowanie. Zaśmiał się
chrapliwie i to bardzo złym śmiechem, jakby czytał w moich myślach.
- Posłuchaj
durniu! – mrugnął do mnie i walnął na odlew w twarz, jakby to miało poprawić mi
słuch – Nie igraj ze mną, bo bardzo szybko tego pożałujesz. Wpadłeś, bo jesteś
beznadziejnym durniem. Trzeba było zerżnąć młodego, kiedy się prosił. A tak
urażone uczucie musiało się wyżalić. Wyżalić i zemścić. I jak sądzisz, na czyim
ramieniu się wyszlochał i kto mu wygodził tak, że śpiewał piękniej niż kanarek?
Przydałby mi się jeszcze, bo myślał, że go kocham, ale już go zaraziłeś, a ja
nie chcę ryzykować. Teraz ty będziesz śpiewał. I możesz mi wierzyć, że i ciebie
zerżnę, jeśli będzie taka potrzeba. Chcesz?
Za mundurem panny sznurem... Kto wie, co się tam dzieje za tymi drzwiami. Zbrodnia doskonała jednak nie wyszła, ale przecież jeszcze nie powiedział ostatniego słowa.
OdpowiedzUsuńale powie... każdy mówi.
UsuńI wtedy dojdzie do katastrofy.
Usuńa może już doszło, tylko tego nie wiesz?
UsuńZawsze mnie coś pociagało w mundurowych, szczególnie w lotnikach.
OdpowiedzUsuńnie wiem, co powiedzieć. ten nie wygląda na anioła. chyba, że lubisz, gdy samiec składa się wyłącznie z testosteronu i usiłuje zdominować dokładnie wszystko, co go otacza. a może masz kaprys się z takim posiłować?
Usuń