We
wnętrzu dłoni szukałem przeszłości, bo przyszłość przepowiedziała mi cyganka,
zapominając przy tym uprzedzić mnie, że w najbliższą przyszłość wkroczę uboższy
nie tylko o koszt wróżby, ale również o zawartość kieszeni, nadgarstków… ech –
szczęściem płeć zostawiła w spokoju i mogłem wrócić fizycznie kompletny, co nie
znaczy, że piękny młody i bogaty, chyba, że znajdzie się koneser niszowych
rozwiązań we wskazanych dyscyplinach.
W
obliczu nieszczęść niektórzy usiłują smutki zakonserwować płynami, które nawet
zepsuć się nie potrafią, jednak ja byłem finansowo upośledzony po wizycie i
takie rozwiązanie wykraczało poza możliwości, o chęci nie pytając wcale
nieprzypadkowo. Sen jest niezwykłym lekarstwem na wiele dolegliwości, ale,
kiedy krew kipi, to i on podkula ogon i chowa się po kątach. Kto wie, czy i
jego zapobiegliwa cyganicha nie ukryła pośród kolorowych spódnic korzystając z
mojego roztargnienia.
Przeszłość
wydawała mi się najtańszą rozrywką, bo kto miałby pobierać opłaty za wstęp i
biletować jednostki usiłujące maszerować pod prąd? Szukałem we wnętrzu dłoni
jakiejś wskazówki, jednak wnętrze dłoni specjalnie nie było rozmowne i raczej
zaciskało się w pięść na wspomnienie jak zakończyła się ciekawość przyszłości,
więc raczej groziła mi paluszkiem obawiając się, że przeszłość będzie równie
materialistycznie nastawiona do mojej naiwności.
Z
nagrobnych kamieni wyczytać się zbyt wiele nie dało, a rodzinne kroniki, to
posiadają może szlachetnie urodzeni, a nie plebs, żyjący z dnia na dzień.
Wyglądało, że przyjdzie pożegnać się z rozrywkami związanymi z czasem
nieteraźniejszym, jednak pokusa nie dawała zbyć się tak łatwo i skamlała o
więcej samozaparcia. O zgrozo! Jeśli zaparcie miało otworzyć drzwi do
przeszłości, to wolę nie pytać, co pozwoli mi wrócić! Na wszelki wypadek
przygotowałem apteczkę, tudzież zapas papirusów jakby wrócić miały czasy, w
których makulaturę można było wymienić na naszyjnik z szaroburych rolek wyrobu
papieropodobnego i wracać do domu w chwale i zawistnych spojrzeniach sąsiadek o
skromniejszej biżuterii.
Żeby
odwlec nieuchronne popadłem w letarg. Znaczy… Nie wiem w co popadłem, bo
współcześnie powiedziałbym, że medytuję, czy coś w tym stylu, a jeszcze
niedawno całkiem podobne postępowanie nazywało się myśleniem o niebieskich
migdałach – nie mylić z migdaleniem się. Sprawdziłem, więc wiem, że z botaniką
mam niewiele wspólnego i nie wyglądałem ani jak czarny lotos, ani niebieski
migdał, ani nawet jak ktoś, kto taki migdał spotkał na swojej drodze.
Wyglądałem jak bezmyślny chłop z tępym wyrazem twarzy siedzący na podłodze ze
wzrokiem wlepionym w całkiem nieatrakcyjny mebel. Po kiego czorta mi taki
mebel?
Chciałem
zdębieć, jednak roślinne aspiracje moich myśli napełniły mnie obrzydzeniem, bo
to dość długowieczne i mało ruchliwe okazy patrzące w odległą przyszłość, a ja
zamierzałem odwrócić się do nich… wystarczy powiedzieć, że tyłem, żeby nie być
nadmiernie dosłownym (czy na siedząco da się tyłem…?). Dopiero co święte
nenufary, a teraz dąb napastować mnie zaczyna i strach pomyśleć, jak szybko
roślinność zaczęła pacyfikować połacie mojego jestestwa.
Ha!
Otóż proszę! Udało się w skali mikro przeprowadzić transfer teraźniejszości w
przeszłość! Ową, która była, a obecnie już nie jest. Tą samą w której migdalić
się nie miałem wcale i udało się znakomicie. Nie migdalę się nadal, lecz mój
zachwyt nad utylizacją teraźniejszości i bezstratną zamianę w przeszłość
pozostawił mnie siedzącego na podłodze z miną tak zachwyconą, że spontanicznie
wybaczyłem cygance jej ekspresyjne pożądanie i bardzo swobodne podejście do
prawa własności.
Sięgnąłem
wstecz. Bez niczyjej pomocy. Jak szaman. Otworzyłem się na wszechświat i
pozwoliłem historii przepływać we mnie we wszystkich możliwych kierunkach.
Siedziałem z błogostanem na gębie, a przeszłość waliła we mnie bez
znieczulenia. Przyszłość chyba też, jednak w swoim uniesieniu czułem się
niezależny od czasu i przestrzeni. Gdyby tylko tyłek nie bolał od siedzenia…
Nie pomyślałem, że duch - owszem – pokona wszelkie granice, lecz miękkie tkanki
pozostawione na podłodze cierpią za miliony, bo nie nawykły do długotrwałego
kontaktu z ciałem nieugiętym i piszczą jak głodny szczeniak, nie zważając na
zwycięstwo ducha.
Zacisnąłem
zęby i wysłałem swój ból w przeszłość (w przyszłość, to trochę się bałem, bo po
cóż mam go przeżywać ponownie, skoro mogę wygnać w zaranie dziejów, a może i
wzbogacić nim chwile pierwszą wszechświata?). Gnałem więc mój ból w przeszłość
i zbierałem przy okazji inne bóle, które już znałem, albo te niespodziewane i
pchałem, toczyłem jak śnieżną kulę w przeszłość ku stworzeniu świata. Mijałem
starodawnych szamanów, którzy pukali się w głowę i nawoływali do ostrożności,
ale ja czułem w sobie MISJĘ! Musiałem donieść ból tam, skąd już do mnie nie
wróci. Po kres wszechrzeczy. Ku stworzeniu.
Kulę
napełniałem bólami, nawet tymi, jakie mnie dopaść nie mogły. Pomyślałem o
bólach istnienia, o cierpieniach codziennych i pchałem garściami aż napęczniała
ta kula, lecz toczyła się żwawiej, niż chciałem nawet, bo trudno myśli zebrać,
gdy toto tak pędzi i gna. Przede mną majaczył w nicości kłębełek wszechświata w
zalążku, a kula rączo zmierzała ku niemu. Nie miałem już sił, by jej gonić,
choć mięśniowe bóle kula połknęła bez czknięcia nawet, więc przystanąłem na
chwilę.
Kiedy
zobaczyłem, że w dobrą stronę gna, uznałem, że dobrze byłoby znaleźć się parę
milionów lat od Big Bangu, więc pobiegłem w przeciwną stronę czasu, a kulę
niech szlag trafi, albo Wielki Wybuch. Wiałem jak szarak pospolity, ale
wiedziałem co za ogonem zostawiam, więc nie zwlekałem. Ocknąłem się na podłodze
zdyszany gorzej od zajeżdżonego podczas westernu konia i kręciło mi się w
głowie.
Udało
się! Wszechświat powstał! Ciekawe, co stało się z bólem. Usiłowałem dosięgnąć
zaplecza, żeby namacalnie się przekonać o sukcesie nie tylko medycznym, ale i
społecznym, gdy zmaterializował się przede mną jakiś wytwór ponadczasowy, bo
był w każdym czasie – nawet nierealnym. Popatrzył na mnie spod brwi
krzaczastych, splunął mi pod nogi i zapytał:
- No i cóżeś
najlepszego uczynił? Zaraziłeś mi bólem wszystkie światy… Ech ty! I kto teraz
ten bajzel posprząta?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz