Jedne
z kilkorga drzwi w stalowe i zielone dżdżownice zniknęły niepostrzeżenie i na
korytarz cichcem wypełzł zza nich smród. Formalina? Muchozol? Nie jestem
specjalistą od masowej aborcji drobnoustrojów, więc nie udało mi się zidentyfikować
bezbłędnie woni, która snuła się po korytarzach szukając wrażliwych nozdrzy.
Uciekłem czym prędzej i zaaferowany pilnym projektem zapomniałem uczulić
pozostałych, by oszczędniej spacerowali po korytarzach. Uciekłem jednak
niewystarczająco, gdyż pęcherz upomniał się o swoje i wynurzyłem się ponownie
na korytarz, gdzie woń zdołała już spacyfikować wszystkie kąty i sięgała już
zapewne stropu.
W
kącie (oprócz smrodu) zmieścił się spory, przeźroczysty worek wypełniony
śnieżnobiałym obuwiem marki crocks, stół z podwójnym, metalowym blatem i
butelkami z tajemniczą, płynną chemią. Kiedy w zadumie mijałem rzecz posłyszałem
za plecami harmider. Inne z drzwi obarczonych obowiązkiem niesienia w
przyszłość śladów po pierścienicach otworzyły się i na korytarzu pojawiła się
Ruda prowadząc zastęp pań w różnym wieku i białych kitlach.
Czmychnąłem
w otchłań męskiej łazienki, by z ulgą podumać nad pisuarem. To pomieszczenie…
to było jakieś laboratorium. Pozbawione okien, pełne przeszkleń dzielących na
mniejsze części sporej wielkości przestrzeń i ta cuchnąca, sterylna zabudowa.
Szafy w szkle i chromie, metalowe stoły, sejfy, i wieszaki na odzież ochronną…
Być może wymyśliłem to samodzielnie, jednak oczami mojej szkaradnej wyobraźni dostrzegłem
Rudą odzianą w maskę pe-gaz marki buldog jak rozpylaczem unicestwia kurz,
roztocza i inne równie niewielkie insekty, bo te większe dawno już wyzdychały
pod obcasem. Inkwizycja współczesna.
Służbowa
łazienka nie jest miejscem nadającym się do dłuższych dywagacji, a o medytacji
można zapomnieć, więc wróciłem, lekko tylko przyspieszając na wysokości
brakujących drzwi. Zapewne ulga, że dotarłem bez strat własnych sprawiła, że
znów milczeniem okryłem swoje oblicze i nie podzieliłem się odkryciem z nikim.
Stanisław nie był tak delikatny.
- Coś cuchnie! –
wygłosił komunikat zanim zamknął za sobą drzwi, co spotkało się z karcącym
spojrzeniem pani Kasi, która nie mogła przejść do porządku dziennego z myślą,
że Stanisław raczy wpuszczać fetor przed jej oblicze nieskazitelnie pachnące
zdecydowaną dojrzałością, lekko tylko spatynowaną perfumami zbyt francuskimi,
aby je marnować na utylizowanie odorów zewnętrznych.
- Mówię wam! –
kontynuował zaledwie zawstydzony po zamknięciu drzwi – Ruda musiała coś
wyhodować, a potem tłukli to ze Szparagiem, aż nie wybili do cna. Pamiętacie?
Ostatnio Rudej nie było ani widać, ani słychać. Moim zdaniem Ruda ze Szparagiem
przychodzili do pracy w nocy…
Stanisław
zawiesił głos, wykazując się aktorskim talentem dramatycznym i powiódł wzrokiem
po biurze. Nie dał rady ukryć, że w ramach tego wodzenia najchętniej trwale
osiadłby wzrokiem na biuście pani Kasi niczym małż wyrzucony przypływem na
piaszczystą plażę, by mógł tak dogorywać aż do śmierci licząc, że litościwa
fala porwie go znów w otmęty, lub przeczekałby jakiś trias, czy jurę, żeby
odrodzić się zachwyconym trylobitem kokoszącym się na domyślnej wypukłości,
której urody nawet czas nie byłby w stanie wykruszyć.
- Otóż! –
najwyraźniej zapamiętał się w roli – Ruda wyhodowała coś, czego Unia Europejska
nie zamierzała adoptować, więc przyszła nocą ze Szparagiem i wytłukli całą
niechcianą populację, a następnie chyłkiem pozbywali się korpus delicti. Być
może karmili bezdomne koty, żeby ostatecznie pozbyć się śladów zbrodni. Kocie
żołądki potrafią materiał dowodowy sprowadzić do zwyczajnego…
Piorunujący
wzrok pani Kasi jednoznacznie wyraził opinię na temat ciągu dalszego wypowiedzi
Stanisława i była to opinia zdecydowanie negatywna. Każdy wie, jak zwierzęta
potrafią zbezcześcić zwłoki bez wnikania w ich zwyczaje związane z pochówkiem.
Stanisław bliski wypowiedzenia słów niegodnych w obliczu pani Kasi zarumienił
się od kołnierzyka w górę, a kto wie, czy rumieniec nie poszedł za podszeptem
grawitacji w dół. Ja zarumieniłbym się zapewne po całej objętości, a nie tylko
powierzchownie.
- Hmmm… - Stanisław
chrząknął, żeby ukryć zmieszanie – A skoro już wybili i nie dali rady usunąć
wszystkich ciał jednej nocy, to pozostałe zaczęły się rozkładać, więc je
wynosili aż do skutku, pozostałe przechowując we wszystkich możliwych
lodówkach. Czy ktoś z was zauważył, że lodówka w kuchni była kilka dni temu
wypełniona surowym mięsem po brzegi?
Tu
mnie załatwił lepiej, niżby walnął mnie łokciem w splot słoneczny. Faktycznie!
Lodówka pełna była czegoś, co nie mogło być wątróbką dla dwojga, tylko było
rąbanką na miarę małego wesela. Trudno było wyłuskać z szuflady mleczko do
kawy. Musiałem zrezygnować, gdyż niesmak mnie przepełnił, gdy to mięso drgało w
rytm posapywania sprężarki.
- A teraz wezwali
ekipę sprzątającą w liczebności plutonu i dezynfekują do piwnic! – Stanisław
zaperzył się i musiał zakończyć mocnym
akcentem, po czym powiódł wzrokiem ponownie i z satysfakcją osiadł na mieliźnie
bujnej kobiecości, niechybnie jedynej godnej uwagi.
Pani
Kasia strzepywała dyskretnie i z wdziękiem ten wzrok z siebie, gdy wszedł szef
i spenetrował wzrokiem dość statyczną scenę w pracowni. Najwyraźniej
krasomówczy popis Stanisława nie umknął jego czujności, gdyż położył na jego
barkach swój wzrok w kolorze spłowiałego błękitu i wygłosił monolog ledwie
unoszący się powyżej słyszalnego szeptu.
- Panie
Stanisławie. W lodówce było mięso dla szefa z centrali. I zapewniam pana, że
pochodzenie owego mięsa dalekie jest od pańskich domniemań, gdyż pochodziło z
ostatniego polowania na dziki, a po badaniach weterynaryjnych nasz wspólny szef
postanowił zakupić większą ilość w celu sporządzenia wytrawnych wędlin na
planowaną uroczystość związaną z rozwojem firmy. Dlatego proszę nie opowiadać
współpracownikom bzdur, tylko wziąć się do roboty i realizować cele
przewidziane na bieżący rok. Ze zrozumieniem przyjmuję do wiadomości, że zarówno
pan, jak i reszta załogi postanowili odpracować właśnie dzisiaj tę
niefrasobliwość po godzinach w ramach rekompensaty za zmarnotrawiony czas
pracy. Oczywiście pani Kasi nie możemy obarczyć odpowiedzialnością, więc
proponuję rozłożyć ją proporcjonalnie na pozostałych.
Szef
nie jest od dyskutowania, tylko od wydawania poleceń, więc nic dziwnego, że po
zakomunikowaniu nam swojej woli skinął na panią Kasię, żeby za jej szlachetnym
pośrednictwem doprecyzować swoją wolę, gdy tylko podzieli się nią w zaciszu
gabinetu i przełoży na słowa dostępne prostaczkom. Pani Kasia odpłynęła miękko
niczym żaglowiec wiedziony cumą holownika by bezpiecznie dotrzeć do
macierzystego portu. Biodrami rozsuwała nadmiar powietrza na boki, a my staliśmy
z minami niezbyt zachwycającymi. Jednak gdy tylko drzwi za panią Kasią się
zamknęły, jeden z młodych szepnął:
- A jednak
dezynfekują…
Zniknięcie dżdżownic mocno mnie zaniepokoiło, natomiast zaimponowała mi zaduma nad pisuarem - niemal Mickiewiczowska świątynia dumania!
OdpowiedzUsuńa cóż robić stojąc nad porcelaną?
UsuńNic, jeno dumać - niczym na paryskim bruku...
Usuńkto wie, gdzie Mickiewicz swoje dumanie przeprowadzał.
UsuńWiemy, gdzie przeprowadzała Telimena.
Usuńto w damskiej toalecie też są pisuary?
UsuńZnowu wagarowałeś?!
Usuńzapewne. to dość popularne zajęcie. ale do damskiej nie wchodzę, bo to niebezpieczne zajęcie.
UsuńBoże, odpuść, bo nie wie chłopina, co pisze...
Usuńjest więcej lokalizacji do których nie wchodzę.
Usuńmawiają, ze alpinista nie wchodzi tam, skąd nie umie zejść.
i coś w tym jest.
No, to już ma więcej sensu. A najwięcej ma niebycie alpinistą.
Usuńtaternik może być? himalaista?
UsuńWykluczone.
UsuńAni nawet grotołaz!
nie każdy lubi płaskie przestrzenie. są tacy, co nawet jeść wolą z głębokiego, a jeśli z płaskiego, to z czubem.
UsuńOwszem, znam takich - sama należę do tych, co lubią głębokie. Talerze i wody.
Usuńdoliny i wąwozy. szczeliny. i takie tam rozmaite inne wklęsłości ujemne.
UsuńWąwozy i szczeliny nie wchodzą w grę - mam klaustrofobię.
Usuńplus lęk wysokości? bo na góry reagujesz podobną niechęcią.
UsuńNigdy nie miałam lęku wysokości i już pewnie mieć nie będę. W końcu jestem córką pilota (i to sportowego) - geny zobowiązują!
Usuńdobre, choć tyle.
UsuńNiechęć do gór bierze się z dymania pod górkę. Pełzanie z wywalonym jęzorem to zupełnie nie to samo, co latanie...
Usuńrozumiem. dymaj w dół, a pod górę wjeżdżaj.
UsuńI to jest baaardzo słuszna koncepcja sztuki!
Usuńja wolę piechotą w obie strony.
Usuń