Jajo
było większe ode mnie, szare, nakrapiane w plamy wielkości dłoni, coś pomiędzy
pomarańczowym ,a różowym kolorem, przypominając barwą róże zwane łososiowymi.
Stało na sztorc ostrzejszym czubkiem wskazując sufit jaskini. Nie było samotne.
Wokół stało co najmniej dwa tuziny podobnych i każde miało swojego opiekuna,
który pielęgnował własnego wychowanka skrupulatnie i egoistycznie. Ja również
starałem się nie oddalać od mojego, trochę z obawy, że ktoś zajmie moje
miejsce, a trochę, z lęku, że zrobi krzywdę maleństwu.
Gdy
słońce zaglądało w szerokie wejście jaskini wszyscy oddychaliśmy z ulgą i
pozwalaliśmy jajom na zbiorową kąpiel w skwarze popołudnia, a kiedy uciekało
każdy troskliwie otulał jajo czym się dało i dodatkowo przytulał się jak tylko
mógł. Wspinałem się na swoje, żeby położyć się na nim, objąć je rękoma i leżąc
szeptać mu czułości, żeby maleństwo urodziło się ze świadomością, że jest
kochane i potrzebne światu. Że piękne i zdolne do wszystkiego. Jajo kokosiło
się w gnieździe wymoszczonym miękkim sianem i wszystkim, co natura miękkiego
znaleźć umiała. Puch z pękających pałek tataraku, miękkie wierzbowe liście, trawy
pachnące kwiatami polnymi, gąbki z łodyg czarnego bzu i włókniste otuliny
nasion katalpy. Każdy z nas chciał wymościć gniazdo wszystkim, co miękkie i
podtrzymujące ciepło.
Biegaliśmy
po polach i lasach znosząc wszystko, czym mogliśmy jajom zapewnić komfort, a
gdy tylko któremuś z nas udało się coś spektakularnego, stawał dumny jak paw na
środku jaskini i przechwalał się długo w noc. Gdy napływał zimny, śródnocny
wiatr każdy tulił się do własnego jaja i nikt już nie wiedział, kto z kim
dzieli się ciepłem i spokojem. Lato wybrzmiało i jesień stała się faktem, więc
wycieczki robiłem już krótsze i to wyłącznie trzymając się południowego słońca,
a w wilgocią nasączone dni siedziałem kamieniem ze swoim jajem i uczyłem je
wszystkiego, co jak mi się zdawało powinno o świecie wiedzieć możliwie
najszybciej.
Opowiadałem
mu słońce nad lasem, rosę skrzącą się w trawie jak rozsypane koraliki z
anielskich łez. Opowiadałem mu księżyc i gwiazdy, śpiew strumienia, gdy wiosną
napęcznieje, albo sen, gdy ono i ja wespół grzaliśmy siebie, a ja własnym
sercem wzbudzałem echa powracające nieśmiało, cicho i niepewnie. Byłem pewien,
że muzyka mojego serca napędza jajo i kusi, by w końcu porzuciło bezruch i
ocknęło się do życia. Czekałem z niecierpliwością w głowie głaszcząc je
delikatnie, jakbym na skorupie chciał namalować przyszły kształt życia.
Porowate, piegami usiane lico trwało w milczeniu i gdy dopadła mnie chandra chciałem
się poddać. Wątpiłem w szczęśliwe zakończenie i krzyczałem na moje jajo tak
bezduszne i niewzruszone, aż mojej ekspresji syknięciami nie zgasili sąsiedzi.
Nie
wolno tak. Z dzieckiem cierpliwości trzeba nieskończonej, a ja… nierozumny…
krzyczałem na moje jajo, że Bóg je wygnał na ziemię, bo nie mógł już znieść tej
niemoty, milczenia doskonałego i bezruchu. Do mnie wygnał, żeby chwilę
odpocząć, a ja… rozpłakałem się, ale nie miałem do kogo się przytulić więc do
jaja mojego jedynego się tuliłem i łzy płynęły po tych piegach niepoliczalnych
zupełnie, a ja w spazmach, z soplami wiszącymi z nosa jak malcowi, któremu w
piaskownicy ktoś z rączki wyszarpnął łopatkę tę jedyną, którą można było świat
cały na nowo zbudować by był idealny i szczęściem natchniony.
Zasnąłem
zwinięty niczym zaskroniec u stóp tego jaja niewdzięcznego i przez sen drgawki
mną wstrząsały z niemocy i braku pocieszenia. Nad ranem być już musiało, gdy
nieuświadomiony brak harmonii mnie zbudził. Nie do końca wyspany, w półmrok
jaskini owinięty, gdy na zewnątrz grasowały mgły duszące obrazy i kolory
wstałem. Wstałem nie widząc niemalże, usiłując zetrzeć z policzków wilgoć
przedświtu, gdy jajo odezwało się po raz pierwszy…
Do
mnie się odezwało! Wiedziałem! Tańczyłem taniec zwycięstwa nie bacząc na
śpiących wokół. Tańczyłem i śmiałem się w głos. Jajo zdawało się wtórować i
nawet przytupywało chyba, więc tuliłem je całując niczym szaleniec, któremu los
wrota raju uchylił, żeby mógł się nacieszyć, nim czas zamknie mu powieki. Gdyby
mieć chciało ręce, żebyśmy się złapali, gdyby nóżki, choć mizerne, takie do
tańca niezbyt rozbuchanego, żeby uśmiech dziecięcia, które potrafi się śmiać po
krawędzie pępka i rozśmieszyć potrafi nawet żeliwne stojaki na rowery, aż się
wygną ze śmiechu w pałąki.
Nim
dzień rozepchnął mgły i do jaskini zajrzał pierwszy, ciekawski języczek słońca
jajo w okolicach czubka poczęło się kruszyć. Wspiąłem się spiesznie i oburącz
zdzierałem warstwy i fragmenty spękane. Rzucałem w dół świadom, że więcej nie
będą potrzebne. Otwór początkowo niewielki zaczął pęcznieć, aż w końcu jajo
wyglądało, jakby ktoś ściął wierzch, by wyjeść olbrzymią łychą zawartość po
uprzednim osoleniu i oprószeniu świeżo zmielonym pieprzem.
Górą
wychyliło się dziecię ciekawe świata i mrużyło oczyska zaklejone wysiłkiem i
nieumiejętnością. Rozglądało się wokół ucząc się zerkać na świat. Z głowy
ściekały mu resztki niedojedzonego żółtka, błon dzielących go od zewnętrza i
sam nie wiem czego jeszcze, ale było piękne to pisklę. Moje. Poczułem miłość
niepohamowaną, gorącą i tak czułą, że aż przysiadłem i stałem się miękki
bardziej nawet, niż to dopiero co narodzone życie. Nie miałem siły wstać, więc
oparłem się o skorupę licząc, że dziecię też zechce odpocząć nim się wyzwoli do
reszty z wapiennych okowów. Siedziałem i śpiewałem dziękczynienia i imienia
najpiękniejszego szukałem, by dziecię bez wstydu mogło iść przez życie. Nie
chciałem się spieszyć. Wciąż nie wiedziałem, czy to chłopczyk, czy dziewczynka.
Zerkałem
w górę czekając na znak, na ciąg dalszy i szczęściem byłem wypchany lepiej niż
świeżo nabita puchem poducha. I dumny, jak dumny potrafi być dawca życia.
Dziecię zaskrzeczało, a ja miałem nadzieję, że to powitanie, że uczy się
dźwięków tak szybko, jak może. Liczyłem, że to radość, że podziękowanie za mój
trud, a ono wychylało się z kolebiącego się jaja i zerkało na mnie z niezwykłym
skupieniem, świata poza mną nie widząc zupełnie.
A
potem wyciągnęło łepek i pochyliło się nade mną otwierając pyszczek jak do
pocałunku. Zanim się spostrzegłem zjadło mi nogę i obie ręce. Czknęło i zaczęło
się kokosić w jaju, aż skorupa zaczęła pękać do samego dołu. Malec położył się
obok mnie i leżeliśmy patrząc sobie w oczy. Wokół nas inne jaja zaczęły pękać i
popiskiwać, a każdy z opiekunów, jak ja, wspinał się na wierzch starając się
pomóc dzieciątku przyjść na świat. Niektórzy stracili głowę nim zdążyli
nacieszyć się widokiem. Innych zadusiło dziecię niewprawnie usiłując się
przytulić zbyt wielką masą. Ja miałem szczęście. Leżałem ze swoim pisklakiem i
chociaż nie mogłem go pogłaskać, to mogłem doń mówić. Przytulił się jeszcze
mocniej i węszył. Uczył się mojego zapachu chyba, żeby wyłowić go pośród innych
woni.
Nim
poszedł spać zjadł i drugą nogę. Zasnął szczęśliwy. Ja spać nie mogłem.
Patrzyłem i podziwiałem. Duży był. Silny. Na pewno sobie w życiu poradzi.
Przykro mi było trochę, że mu świata nie pokażę i winszowałem sobie, że nie
żałowałem mu opowieści. Mam nadzieję, że zapamięta i nie pójdą na marne te
długie wieczory, gdy opowiadałem mu to, co poza jaskinią. Śpiewałem mu
kołysankę, ostatnich rad udzielałem na drogę, bo przecież znać po nim, że
wyruszy szukać przygód, gdy tylko trochę okrzepnie. Otworzył oczy i patrzyła na
mnie w skupieniu. Długo patrzył, jakby walczył ze sobą, a potem zagrzechotał w
nim jakiś żal i…
O, to, to, to! Tak własnie wygląda macierzyństwo - piękna metafora! Progenitura jest skonstruowana w ten sposób, żeby nie dać sobie zrobić krzywdy, a wykończyć rodziców. Niestety.
OdpowiedzUsuńale żyjesz? pomimo wszystko? baby to jednak twardziele...
UsuńŻyję, żyję, bo mnie to podobno i pałą nie dobije. Ale co to za życie?...
Usuńale rączki masz? i nóżki? jest trochę na świecie organizmów żywotnych.
UsuńAno mam i to całkiem solidne.
Usuńsuper. czyli dramatu nie ma.
UsuńNie ma. Tylko czasem głowy zapominam.
Usuńmoże tak lepiej? bezpieczniej, zdrowiej, czy po prostu spokojniej? nie jest dobrze wiecznie zajmować się głową i jej problemami.
UsuńBezpieczniej chyba nie jest, bo jednak bez głowy wielu rzeczy nie robi się tak, jak trzeba. Głupie przejście przez jezdnię może skończyć się pozbawieniem nóg na przykład.
Usuńczasami lepiej zapomnieć. do spacerowania przydaje się wzrok, jednak nie zawsze jest on konieczny. są chwile, kiedy lepiej nie myśleć za wiele.
UsuńMyślenie bywa bolesnym procesem, to prawda.
Usuńwięc z szacunkiem i bez fanatyzmu trzeba podejść do zagadnienia.
UsuńMacierzyństwo przygnia, ale daje radość i chęć życia. Zaskakujące zestawienie, ale prawdziwe. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia
OdpowiedzUsuńto dobrze, że zaskakujące. choć tyle się udało.
Usuń