Kos
usiłował przekrzyczeć stadko wróbli i chyba miał świadomość, że to beznadziejne
zawody, bo oddalał się, skacząc z balkonu na balkon, byle umknąć rozwydrzonej
tłuszczy. Wiosną obrzuciło trawniki i krzewy, nawet bardziej pochopne drzewa
zdążyły już pokryć się makijażem. Słońce w pełni wzeszło o poranku i było tak
bezwstydnie pomarańczowe, jak paznokcie dziewczątka w kożuszku zbyt krótkim, by
ukryć nerki, lecz z rękawami w jakich chowały się sztuczne, kolorowe szpony.
Niestety – wąska szparka między ziemią, a chmurami nie wystarczyła, żeby
zmieściło się aż do zenitu i tylko patrzeć, jak pot zacznie kapać na asfaltowe
chodniki, na których dosypiają gołębie. Wybrały asfalt, bo czarny, a noc już zbyt
krótka? Mijam blokowiska - jedno po drugim, a wokół niezmienny, miejski krajobraz, ubogi w twarze, nietłoczny. Jakby porzucony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz