Obudziłem się przepocony na wskroś. Aż zębami
zacząłem szczękać, kiedy własnym oddechem poraziłem rozpaloną skórę. Noc była
ciemniejsza od tych, które potrafi ufundować nów. Zadbałem o to przed zaśnięciem,
pieczołowicie odcinając pomieszczenie od zewnętrznych świateł. I teraz budzę
się pośrodku niczego, zaplątany w prześcieradło i z krzykiem. Nie widzę
kompletnie nic, kierunki świata zwiędły i spadły na podłogę – szczęśliwie
grawitacja nie straciła orientacji i wciąż trzyma mnie na łóżku. Inaczej
lewitowałbym wokół ścian, czy lampy.
Zgroza podwaja mi oddech, choć nie dzieje się nic.
Tylko cisza drze się okrutnie, kalając słuch. Porażające doznanie pustki
wszechświata. Tak zapewne czułby się kosmonauta wypluty w bezkres przestrzeni
przez uszkodzoną rakietę. Ostrożność każe mi zaprzestać nerwowych ruchów – kto
wie, co czai się w tej gęstwinie. Upał nie maleje. Pocę się dalej, a poducha z
większym trudem pochłania emocje. W końcu zdobywam się na odwagę i wyciągam
dłoń w syrop nicości.
- Jest – chyba krzyknąłem wewnątrzczaszkowo, bo
przepłynął przeze mnie piorun myśli układu nerwowego.
Pod dłonią poczułem porowatą płaszczyznę, lekko
falującą pod niepewnym dotykiem. Umysł zgęstniał z wysiłku, usiłując odkryć, z
czym przyszło się mierzyć. Najfantastyczniejsze z pomysłów podszepnięte
strachem płowiały, jak dywan rzucony na słońce, aż na placu boju została
ostatnia hipoteza:
- Obraz!
Tak! To musiało być to! Teraz, kiedy logika wskoczyła
na tory, pamięć otrząsnęła się z szoku i zaczęła podrzucać coraz więcej
wskazówek. Obraz leżał za łóżkiem. Wielki, zbyt wielki na małą klitkę stał
oparty dłuższym bokiem o podłogę, czekając na pomysł, gdzie mógłby zawisnąć,
lub czyją ozdobić ścianę.
Przymknąłem oczy. Nie było sensu męczyć ich, skoro i
tak ciemność kosmiczna nie dawała nadziei na szczegóły. Przypominałem sobie ów
obraz niespiesznie. Noc długa, mogłem pozwolić sobie na drobiazgowość.
Krajobraz afrykański. Nie, żebym był geograficzną Alfą i Omegą, ale na tle
akacji pasło się stadko żyraf, więc, jeśli nie był to ogród zoologiczny, to
Afryka zdawała się jedyną sensowną lokalizacją. Nawet nie była jałowa. Może
koniec pory deszczowej, bo zieleń zajmowała spory fragment obrazu, a niebo
smużyło bielą i błękitem. Cętki żyraf układały się w tajną geometrię trzech
wymiarów, rosnąć wraz z rosnącymi brzuchami sycących się wielkoludów.
- Oryginał, czy kopia? – nie wiedzieć czemu dylemat
mnie potrącił, aż się zachłysnąłem – No pewnie, że oryginał! Wszak z obrazu żar
taki bucha, aż mnie obudził. Ciekawe, jaką mam teraz karnację?
tak z ciekawości przyszłam z rewizytą.A tu problem z karnacją! i dylemat z obrazem: skoro za duży i nie wiadomo co to, to może na strych?
OdpowiedzUsuńPrzepraszam. Pada, a mnie się trzymają żarty.
i całe szczęście. niech się trzymają. lepiej żartować, jak chorować.
Usuńbywają większe problemy, niż karnacja - wszak lato tuż tuż i pora pomyśleć o plażach i różnych innych rozkoszach kąpielowych.
Obraz za łóżkiem, w dodatku w ciemności to niezłe pole dla wyobraźni, co rusz można widzieć inny...
OdpowiedzUsuńa gorąc bucha od niego... mówię Ci! O-K-R-O-P-I-E-Ń-S-T-W-O!
UsuńProzaicznie przyznam że bez obrazu też hormony buzują, a brak wyobraźni może być czasem wybawieniem . :)Ale obraz/opowiadanie namalowałeś interesujący. Koszmar nocnej rzeczywistości połączony ze sztuką. A może tak właśnie wygląda życie?
OdpowiedzUsuńmoim zdaniem - życie składa się z drobiazgów. mało kto żyje "duże życie" i ma epickie przygody. a takie małe, jak kupno bułeczki w sklepiku osiedlowym trafi się każdemu choć raz w życiu.
Usuń