Niebo rozmazane
smugami spalonego błękitu przytłacza. Nawet sroki ledwie utrzymują się na fali, płynąc
z wysiłkiem. Wspominam ostatnie popołudnie, kiedy wreszcie udało się zobaczyć
rozmaitość. Krótkie spodenki obok zimowych płaszczy, czapki i szaliki mijające letnie sukienki. Wysocy, albo obli, malutcy i bladzi, jakby słońca w życiu nie widzieli.
A tu – kwitną już magnolie, więc o pomyłce mowy być nie może – wiosna w pełni. Lepka
od soku kasztanowców, drżąca, jak pajęczyny na mostowych przęsłach. Czas siniaczków.
Niedorosłych miłości i uniesień ignorujących otoczenie. Czas remontów i budów. Wyjazdów
i powrotów. Życie – niech wraca wreszcie, bo stęskniłem się już okrutnie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz