Panowie poluźnili krawaty, a odważniejsi, to wręcz je
zdjęli. Wystarczyło, żeby pierwszy sięgnął węzła, a reszta, jak stado szpaków –
podążyło wyznaczonym torem, nie poświęcając ani sekundy na wątpliwości, czy
zakłopotanie. Rozpięcie górnego guzika było kolejną gromadną oczywistością.
Spod koszul wypłynęły delikatne smugi potu zamaskowane dezodorantami z naprawdę
wysokich półek. Kakofonia mieszających się aromatów sprawiła, że powietrze natychmiast
przestało pachnieć.
Cisza była niezwykle krępująca, jednak nie było
nikogo, kto ośmieliłby się ją przerwać. Słychać było poburkiwanie pracujących
bez ustanku, wyposzczonych żołądków, szelest sukienki ocierającej się o ścianę,
postukiwania świeżo wyostrzonych paznokci o taflę lustra wiszącego na tylnej
ścianie, drobne kwilenia telefonów donoszących, że wielki świat nie zapomniał o
nosicielach smartfonów. Podwładni patrzyli spod brwi na przełożonych, panie na
panów i vice versa.
Niepewność trwała od godziny, a irytacja stojących w
unieruchomionej windzie rosła. Nienawiść pulsowała coraz mniej skrycie, aż
wreszcie dostało się kierownikowi zmiany. Bez ostrzeżenia otrzymał precyzyjny cios
podbródkowy, nie wymagający powtórki, ani liczenia. Niezwłocznie osunął się na
podłogę, w czasie, gdy zaskoczeni pasażerowie konsumowali wyjaśnienie, że to
rewanż za brak zgody na lipcową kanikułę z pewną przesympatyczną osóbką, o
której kierownik się dowiedział, poświęcając odrobinę niezdrowej ciekawości wykraczającej
poza godziny pracy.
Na wszelki wypadek panowie z szacunkiem odsunęli się
od amatora pięściarstwa, lecz dwóm paniom zaimponował tak, że jedna wręcz wtuliła
głowę w klapę marynarki tak mocno, jakby na policzku chciała poczuć drżenie
mięśni ukrywających się pod bokserskim szlafroczkiem.
- Dobrze jest trzymać z przywódcą stada, a ten
aspirował niewątpliwie. Przecież nie demonstrowałby siły będąc jednostką słabą.
Trzecia z kobiet trzymała się skromnie z daleka. Ewentualne
dylematy i ukryte pragnienia gasił rozfiołkowany wzrok referenta, z którym
wiodła skrupulatnie skrywane życie erotyczne. Nawet teraz wymieniali niedyskretne
czułości za pośrednictwem wiadomości telefonicznych, a jej rumieńce świadczyły
o celności uwag adoratora. Uśmiech Mony Lisy błąkał się po jej twarzy, gdy sama
przed sobą udawała, że rumieniec jest wynikiem panującego w windzie zaduchu, a
nie gorączką sączącą się z niezaspokojonego podbrzusza.
Bokser najwyraźniej był zdeprymowany objawami
uwielbienia, szczególnie, że preferował względy księgowego, który, choć ciało
miał wątłe, to umysłem zdolny do bezgranicznej miłości rekompensował fizyczne niedostatki.
- Szkoda, że nie było go teraz w windzie. Pewnie niepokoi
się na zewnątrz, może nawet palce gryzie…
Podwieszona do kadłuba, niczego nie podejrzewająca
kobieta zdobywała się na gest, żeby zakwitnąć pełnią barw i na zawsze pozostać
upiętą w butonierce JEGO Rozalią. Waleczny mąż, wart był znacznych poświęceń, a
ewentualne dziury finansowe potrafiłaby połatać własnym wsparciem, albo dyskretnie
i zakulisowo podbechtując aspiracje małżonka, by samodzielnie osiągnął
stateczność Fortu Knox.
Na wpół leżący kierownik zaczynał wykazywać jakieś
wątłe oznaki życia i rosło ryzyko, że bokser gotów zmienić dyscyplinę i stać
się znienacka piłkarzem, dlatego męska część uwięzionych w windzie,
drobniuteńkim kroczkiem z Jeziora Łabędziego grawitowała ku pozostałym ścianom.
Oddechy przyspieszały, temperatura rosła, a winda wciąż stała. Istniało ryzyko,
że jedną ze ścian przyjdzie przeznaczyć na szalet – poranna kawa szukała ujścia
z tak wielu pęcherzy, że tylko patrzeć, jak pierwszy nie udźwignie ciężaru.
Ktoś zaskomlił, nie tłumacząc się jednak z owej słabości.
Może coś mu się przypomniało, albo nagle zabolał go ząb. Zwrócił na siebie uwagę,
co spłoszyło go jeszcze bardziej. Bał się podnieść wzrok na pozostałych,
zerkających z potępieńcza pogardą na słabeusza, dumnych, ze to nie im przyszło
pęknąć w obliczu nieszczęśliwego splotu zdarzeń. Zegarom kręciło się w głowach,
minutniki wirowały, winda stała, a mięśnie łydek wiotczały poddane zbyt dużym
obciążeniom.
Kiedy stres sięgnął desperacji, a jęczący osobnik
wyzbył się już zupełnie wstydu pozostali, jak wataha wilków prowadzona przez
basiora ku księżycowej pełni – zawyli chórem, z talentem godnym Picollo Coro
dell’Antoniano…
I stał się cud! Martwe dotąd cielsko metalowego pudła
stęknęło i ruszyło. Zbiorowe westchnienie uniosło smród powyżej nosów, a winda
rączo pomknęła w dół – ku życiu!
Co to robi z ludźmi uwięzienie w windzie...taki thriller oglądałam ;-)
OdpowiedzUsuńjotka
a pewnie - książkę można by napisać, gdyby taka awaria zechciała potrwać ze 12 godzin.
UsuńObrazek zamknięty w windzie często widnieje na zewnątrz :-)
OdpowiedzUsuńSplot zdarzeń zgrabnie zapisany :-)
Serdeczności
ale w małej przestrzeni nabrzmmiewa.
UsuńNie chciałabym zatrzymać się w windzie na dłużej z moimi sąsiadami z 9 piętra. Oj byłoby bardzo nieświeżo. Broń mnie Boże. Amen.
OdpowiedzUsuńtaaaa... spocony, tłusty facet na kacu i pani maskująca trupi odór litrami perfum - cudowny pakiet!
Usuń