piątek, 16 kwietnia 2021

Sto pięter nad poziomem ziemi.

 

Panowie poluźnili krawaty, a odważniejsi, to wręcz je zdjęli. Wystarczyło, żeby pierwszy sięgnął węzła, a reszta, jak stado szpaków – podążyło wyznaczonym torem, nie poświęcając ani sekundy na wątpliwości, czy zakłopotanie. Rozpięcie górnego guzika było kolejną gromadną oczywistością. Spod koszul wypłynęły delikatne smugi potu zamaskowane dezodorantami z naprawdę wysokich półek. Kakofonia mieszających się aromatów sprawiła, że powietrze natychmiast przestało pachnieć.

 

Cisza była niezwykle krępująca, jednak nie było nikogo, kto ośmieliłby się ją przerwać. Słychać było poburkiwanie pracujących bez ustanku, wyposzczonych żołądków, szelest sukienki ocierającej się o ścianę, postukiwania świeżo wyostrzonych paznokci o taflę lustra wiszącego na tylnej ścianie, drobne kwilenia telefonów donoszących, że wielki świat nie zapomniał o nosicielach smartfonów. Podwładni patrzyli spod brwi na przełożonych, panie na panów i vice versa.

 

Niepewność trwała od godziny, a irytacja stojących w unieruchomionej windzie rosła. Nienawiść pulsowała coraz mniej skrycie, aż wreszcie dostało się kierownikowi zmiany. Bez ostrzeżenia otrzymał precyzyjny cios podbródkowy, nie wymagający powtórki, ani liczenia. Niezwłocznie osunął się na podłogę, w czasie, gdy zaskoczeni pasażerowie konsumowali wyjaśnienie, że to rewanż za brak zgody na lipcową kanikułę z pewną przesympatyczną osóbką, o której kierownik się dowiedział, poświęcając odrobinę niezdrowej ciekawości wykraczającej poza godziny pracy.

 

Na wszelki wypadek panowie z szacunkiem odsunęli się od amatora pięściarstwa, lecz dwóm paniom zaimponował tak, że jedna wręcz wtuliła głowę w klapę marynarki tak mocno, jakby na policzku chciała poczuć drżenie mięśni ukrywających się pod bokserskim szlafroczkiem.

 

- Dobrze jest trzymać z przywódcą stada, a ten aspirował niewątpliwie. Przecież nie demonstrowałby siły będąc jednostką słabą.

 

Trzecia z kobiet trzymała się skromnie z daleka. Ewentualne dylematy i ukryte pragnienia gasił rozfiołkowany wzrok referenta, z którym wiodła skrupulatnie skrywane życie erotyczne. Nawet teraz wymieniali niedyskretne czułości za pośrednictwem wiadomości telefonicznych, a jej rumieńce świadczyły o celności uwag adoratora. Uśmiech Mony Lisy błąkał się po jej twarzy, gdy sama przed sobą udawała, że rumieniec jest wynikiem panującego w windzie zaduchu, a nie gorączką sączącą się z niezaspokojonego podbrzusza.

 

Bokser najwyraźniej był zdeprymowany objawami uwielbienia, szczególnie, że preferował względy księgowego, który, choć ciało miał wątłe, to umysłem zdolny do bezgranicznej miłości rekompensował fizyczne niedostatki.

 

- Szkoda, że nie było go teraz w windzie. Pewnie niepokoi się na zewnątrz, może nawet palce gryzie…

 

Podwieszona do kadłuba, niczego nie podejrzewająca kobieta zdobywała się na gest, żeby zakwitnąć pełnią barw i na zawsze pozostać upiętą w butonierce JEGO Rozalią. Waleczny mąż, wart był znacznych poświęceń, a ewentualne dziury finansowe potrafiłaby połatać własnym wsparciem, albo dyskretnie i zakulisowo podbechtując aspiracje małżonka, by samodzielnie osiągnął stateczność Fortu Knox.

 

Na wpół leżący kierownik zaczynał wykazywać jakieś wątłe oznaki życia i rosło ryzyko, że bokser gotów zmienić dyscyplinę i stać się znienacka piłkarzem, dlatego męska część uwięzionych w windzie, drobniuteńkim kroczkiem z Jeziora Łabędziego grawitowała ku pozostałym ścianom. Oddechy przyspieszały, temperatura rosła, a winda wciąż stała. Istniało ryzyko, że jedną ze ścian przyjdzie przeznaczyć na szalet – poranna kawa szukała ujścia z tak wielu pęcherzy, że tylko patrzeć, jak pierwszy nie udźwignie ciężaru.

 

Ktoś zaskomlił, nie tłumacząc się jednak z owej słabości. Może coś mu się przypomniało, albo nagle zabolał go ząb. Zwrócił na siebie uwagę, co spłoszyło go jeszcze bardziej. Bał się podnieść wzrok na pozostałych, zerkających z potępieńcza pogardą na słabeusza, dumnych, ze to nie im przyszło pęknąć w obliczu nieszczęśliwego splotu zdarzeń. Zegarom kręciło się w głowach, minutniki wirowały, winda stała, a mięśnie łydek wiotczały poddane zbyt dużym obciążeniom.

 

Kiedy stres sięgnął desperacji, a jęczący osobnik wyzbył się już zupełnie wstydu pozostali, jak wataha wilków prowadzona przez basiora ku księżycowej pełni – zawyli chórem, z talentem godnym Picollo Coro dell’Antoniano…

 

I stał się cud! Martwe dotąd cielsko metalowego pudła stęknęło i ruszyło. Zbiorowe westchnienie uniosło smród powyżej nosów, a winda rączo pomknęła w dół – ku życiu!

6 komentarzy:

  1. Co to robi z ludźmi uwięzienie w windzie...taki thriller oglądałam ;-)
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a pewnie - książkę można by napisać, gdyby taka awaria zechciała potrwać ze 12 godzin.

      Usuń
  2. Obrazek zamknięty w windzie często widnieje na zewnątrz :-)
    Splot zdarzeń zgrabnie zapisany :-)
    Serdeczności

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie chciałabym zatrzymać się w windzie na dłużej z moimi sąsiadami z 9 piętra. Oj byłoby bardzo nieświeżo. Broń mnie Boże. Amen.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. taaaa... spocony, tłusty facet na kacu i pani maskująca trupi odór litrami perfum - cudowny pakiet!

      Usuń