Pani zamalowała maską twarz zapewne na śpiąco, ciężko się bardziej oszpecić i powód zbyt zawiły do
odgadnięcia. Szła jakby była lunatykiem, nie słysząc szpaka, co kołysał brzozą,
ani kosa kryjącego się przed ciekawością wróbli. Błękit dżinsów spłowiał do
idealnej bieli, żeby pomieścić tkanki młodej mamy zajętej reorganizacją
dubletowego wózka, w czasie, gdy dzieciątka siedząc na murku wyciskały z tub
owocowe musy. Narcyzy pachnieć chyba nie chciały, lecz może mój węch
upośledzony nie sięgał ich aromatu. Ale przecież nie położę się na chodniku, by
węszyć. Nie przystoi. Słońce nieśmiało odziera ludzi z intymności i uwypukla
zalety życia. Gdybym napisał, że ktoś mi się przygląda, byłaby to jawna granda
nie poparta sensownym wyjaśnieniem, a przecież jawnie szedłem, nie spiesząc
wcale. Otwarty na cudze spojrzenia i zapytania, których nie spotkałem. Widać
nie tylko ja wiem, że trudno jest odpowiedzieć rozsądnie nawet na niedorosłe „dlaczego”,
więc tylko dzieci pytają siebie na wzajem, bo nie są skażone doświadczeniem
niemocy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz