Zsunęłaś ramiączka letniej sukienki. Stałaś i
patrzyłaś na mnie oczami tak szeroko otwartymi, jakbyś czekała, aż w nich utonę
– nic łatwiejszego. Utonąłem! Byłaś cudna! Zanim podszedłem, żeby nacieszyć się
ciepłem twojego ciała, już pogrążony byłem w stanie, który wykluczał racjonalne
myślenie.
Stałaś przede mną odziana w coś, co mógłby utkać
pająk cierpiący na anemię w noc, kiedy wiatr wściekał się na świat, że jest tak
bezrozumny i płochy. Zwiewne, lekkie koronki, przez które ulatniała się grzeszna
obietnica i zapach kobiety oszałamiał nawet zwątpienie, bo któż chciałby właśnie
dla mnie roztaczać aż tak uwodzicielski aromat?
- Obiecałam mamie, że nigdy i dla nikogo się nie
rozbiorę, więc sam rozumiesz… - szepnęłaś głosem omdlałej uległości i
oczekiwania na cud – Zrób to… błagam… nie każ dłużej czekać, ani łamać
obietnicy.
Twoją skórę właśnie zasiedlała gęsia skórka, a
bielizna pisała testament równie wątły, jak materiał, z którego była stworzona.
Ciepło dziewiczego ciała otaczało mnie aurą, jakiej nie byłem w stanie się oprzeć,
tak samo, jak borsuk nie jest w stanie negocjować z grawitacją. On musi
przegrać – ja również.
Wyciągnąłem rękę, czując, jak pot okrasza moją dłoń.
Nie podejrzewałem nawet, że dostąpię – Ty, być może też, ale instynkty… nie
słuchają dogmatów i przesądów. Nie znają autorytetów, ani tabu. Biorą to, co im
się należy, do czego zostały stworzone.
Dotknąłem biodra i nim opuszek palca poczuł wzajemność
– jęknęłaś cicho. Bałem się, że pod moją niecierpliwością przedwcześnie pękną pajęcze nici,
ale te wytrwały bez najmniejszej skazy. Ukląkłem, żeby do cna obrać złudzenia z
detalu, a ty zamknęłaś oczy i czubkiem języka szukałaś na wargach tego, co
miało niechybnie nastąpić. Wiedziałaś lepiej? Miałaś w sobie wystarczającą zgodę?
Przyniosłaś ją do mnie, wcześniej wiedząc? Najwyraźniej!
Miękłaś z każdym oddechem, aż się wystraszyłem tak,
że położyłem twoją intymność na poduszkach, żeby nie urazić nawet mimochodem.
Czułość rozlała się po mnie i nie miałem odwagi na inny dotyk, jak ten –
wzrokiem.
Ty miałaś więcej odwagi. Złapałaś moje biodra i
przyciągnęłaś ku własnym. Żaden kos, słowik, czy drozd, nie zaśpiewa tak pięknie!
Wbiłaś paznokcie w moją głowę i pociągnęłaś do źródła, gdzie gorzało pożądanie.
Całowałem to, co miałem za chwilę otrzymać z gwarancją, że już nikt nigdy i
tylko ja… Klamka bezpowrotnie zapadła, a potem mijały wszechświaty całymi
kohortami, tabunami i mgławicami, a każdy nierozpoznany, obojętny wobec cudu, jaki
się dział, kiedy grawerowałaś mi na pośladkach wyznanie, a ja…
Oszalałem. Niech trwa szaleństwo, niech nie skończy
się uniesienie, a świat niech trafi jasny szlag, jeśli chciałby stanąć w
szranki z tą chwilą i zakłócić śpiew, jakiemu żaden tenor, czy sopran dorównać nie
jest w stanie…
Krzyknąłem wreszcie spełnienie, zalałem genami
wszelkie protesty – odpowiedziałaś równie gorąco, a potem wciąż migały galaktyki szukające
wytchnienia. Stygłem wolniej od lawy z cieknącego Wezuwiusza – ty, chyba
jeszcze niespieszniej.
A kiedy po latach świetlnych otworzyłem oczy… na brzuchu
krzepły mi krople męskich marzeń, a twoje wargi okazały się dłonią. Tą samą,
którą co noc na wpół świadomie otwieram marzenia, by przyszedł czas, kiedy…
- Wierzę, że skoro nie tej, to następnej nocy pojawisz się – moszna cierpnie, potwierdzając moje mniemanie – Będziesz? Przyznaj, że tak… Z męskich niespełnień Bóg stworzył chleb, a sama wiesz, że nie ma ideału, który może się z nim równać. Nie nudzi się, pachnie do końca świata, a gdyby bieda – staje się ostatnim okruchem nadziei.
- Przyjdź! Proszę! Bądź, bo bez chleba żyć nie sposób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz