Bezwstydnie wsuwam rękę w piżamę. Jestem wyluzowany, bardziej,
niż kaczka przed faszerowaniem gruszkami. Podnieta usuwa ze mnie sztywności.
Ekstaza nadziei pęcznieje w mosznie. Filozofom-teoretykom dawno już przyśniło
się, że seks waletuje w każdej głowie i zrobi wszystko, żeby prokreować,
zuchwale i bezgranicznie.
Wodogłowie szumi we mnie, wspierane rytmicznie potakującym
spojrzeniem podświadomości, chwalącej publicznie moją bezkrytyczną młodość i
pobłażliwie patrzącym na każde samospełnienie kalające nieskazitelność
prześcieradeł.
Zamykam oczy i dostrzegam kompilację urody żeńskiego
świata. Wszystkie Afrodyty zlepione jedną pianą... Pragnienia usiłują mnie
zawstydzić talentem innych mężczyzn, ale ja już zasnuwam wzrok mgłą nadziei…
Zaciskam zęby, żeby nie skamleć – jesteś moja!
Wreszcie!
Przypomniał mi się Adaś Miałczyński.
OdpowiedzUsuńcoś w tym jest...
UsuńSamogwałt czy samoobsługa?
OdpowiedzUsuńto już chyba kwestia interpretacji.
Usuń