Krzewy zapłonęły
niedojrzałą zielenią, forsycje nieśmiało się już żółcą, a niebo nad Miastem
wciąż chmurne. Księżyc chudnie w oczach i coraz bardziej nadgryziony przelicza
noc na kilometry. Szpaki walczą ze srokami o lepsze miejsca na drzewie, choć
tych ostatnich nie brakuje, ale – wiadomo. Najpiękniejsze jest to z jabłek, po
które sięgnie inny. Bułki sennie wędrują do niewielkich kuchni – parami, czwórkami, albo
wręcz małymi watahami. Piach wraca do piaskownicy, spychany zmęczonymi dłońmi,
a półdzikie koty czają się, by go ozłocić, kiedy tylko obsługa kuwety wreszcie sobie
pójdzie do ludzkich zajęć. W końcu – ileż można sprzątać? Słońce częstuje się
wciąż nowymi balkonami, pełnymi zeszłorocznych roślin i pierwszych bratków. Nie
jest pazerne, weźmie odrobinę i już zerka w inne okna, puszczając zajączka na
zgodę. Takie „perskie oczko”, co to nic nie obiecuje, a sugeruje więcej, niż
słowa mają odwagę wygłosić. Gołębie okupują naroża dachów i są czujne, jak
rekruci, którym przykazano by nikt-nigdy-niepostrzeżenie. Cienie karleją i
przestają straszyć. Jeszcze godzina-dwie, a staną się niegroźnymi, pociesznymi
szczeniakami, które chce się pogłaskać i pocieszyć, że dla nich też nadejdzie
czas. Że wyrosną i będą znów wilkami, demonami, przed którymi uciekną dojrzewające
dziewczątka i chłopcy, którym się zdaje, że już są mężczyznami.
Gołębie flirtują na całego, znowu przybędzie tych dachowych i parkowych "zasrańców".
OdpowiedzUsuńlepsze są od trzepotu worków foliowych uczepionych gałęzi drzew. wolę gołębie od tego, co widuję częściej, czyli ludzkich odpadków.
Usuń