wtorek, 13 kwietnia 2021

Niedośpiewana aluzja.

 

Ubogi krewny. Nic więcej o mnie powiedzieć się nie dało. Kiedy już wyznanie, albo zaściankowe koligacje sprawiły, bym się od święta pojawił, wciąż pozostawałem ubogim krewnym. Tłem, na którym błyszczeć było tak łatwo. Czasy inne, nieznające psychoanalizy i wsparcia miodowego głosu z telefonów zaufania. A ja chciałem żyć i łykałem nastoletnie upokorzenia wszem i wobec mi fundowane. Obawiałem się kary i zapłatą za nie, ale miałem wolę życia silniejszą od kury z uciętą na wyschniętym pieńku głową, biegającą „post mortem” po obejściu, by przestrzec nierozumne pisklęta, przed klątwą toporka zwiastującego niedzielny obiad na sarmackim stole.

 

Słuchałem opowieści pełnych ciepłych bułek z wydrążonym miąższem, szuflad pełnych czekolad, w czasach, gdy kartkowy przelicznik deputatu zrównywał tabliczkę „masy zbliżonej do”, z półlitrową, czterdziestoprocentową wódką. Słuchałem o wyczynach herosów łowiących smocze ogony, gdy tylko moda zapragnie gadziej łuski na biodrze, o marzeniach tak wielkich, że moje zdawały się być zakurzone, bliskie zaścianka i siermiężnej codzienności.

 

A potem bard, wygnany przez ojczyznę, wyśpiewał moje żale, których nigdy-nikomu. Choć nie szukałem, znalazł mi kuzyna poza zasięgiem mściwych łap zaborcy, pośród swobód ograniczonych jedynie małą, zieloną księgą praw i obowiązków, nazywaną wszechobecnie Kodeksem Karnym…

 

Bard skutecznie uciekł, lecz wybrał na kompasie inny azymut, lecz obaj wystrzegali się wschodu, jako miejsca zsyłki tych, którym się nie powiodło. Obu się udało, o obu na lata zamilkły media, udając, że nigdy nie istnieli. Bard… umiał śpiewać. Grać na gitarze i znalazł patrona, którego natychmiast zniewolił pieśnią, omotał siecią dźwięków dokładniej, niż greckie Syreny.

 

Kuzyn? Miał w sobie więcej z greckich mitów i chyba zaczął porastać łuską, bo w końcu zwabił ku sobie nie tylko muzy, ale i ich babki.

 

Opętała mnie myśl tak niedorzeczna, że aż popuściłem w spodnie:

 

- To Bogowie mają babki (BABKI)? Podatne na wdzięk mojego kuzyna? A on… daje IM radę?

 

- Och! – wyrwał się ze mnie dźwięk, bo ludzka niedoskonałość uwielbia kalać zmysły IDEALNYCH.- Och! Chłopie! Bóg, w swojej mądrości przewidział wszelkie słabości i potrzeby gorejącego ciała. Wszak wiedzieć musiał, skoro posiłkował się boskim modelem, by stworzyć jednostki tak nieśmiałe i zuchwałe jednocześnie. By stworzyć CIEBIE!

 

Matematyka we mnie szuka wciąż praprzyczyny i nawet Bóg jej nie powstrzymuje. Dziecinne „dlaczego” drąż coraz głębsze pokłady i o coraz mniej zrozumienia we mnie. Manowce jątrzą zmysły i wciąż ich więcej… Za mały się staję na kolejne dlaczego… Ale on przecież wypłynął. Zanikł w obcych landach i wierzyć mi się nie chce  wszystko i w nic.

 

- Więc jak być ma? Był, jest, czy będzie? Trudno żyć w każdych czasach i nawet Cagliostro ponoć żył od kiedyś… Potrzeby maluczkich ktoś musi jednak zaspokajać. Nawet tych, których skóra pomarszczyła się bardziej, niż jabłuszka zapomniane w kompostowniku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz