Ubogi
krewny. Nic więcej o mnie powiedzieć się nie dało. Kiedy już wyznanie, albo
zaściankowe koligacje sprawiły, bym się od święta pojawił, wciąż pozostawałem
ubogim krewnym. Tłem, na którym błyszczeć było tak łatwo. Czasy inne, nieznające
psychoanalizy i wsparcia miodowego głosu z telefonów zaufania. A ja chciałem żyć
i łykałem nastoletnie upokorzenia wszem i wobec mi fundowane. Obawiałem się kary
i zapłatą za nie, ale miałem wolę życia silniejszą od kury z uciętą na wyschniętym
pieńku głową, biegającą „post mortem” po obejściu, by przestrzec nierozumne
pisklęta, przed klątwą toporka zwiastującego niedzielny obiad na sarmackim
stole.
Słuchałem
opowieści pełnych ciepłych bułek z wydrążonym miąższem, szuflad pełnych
czekolad, w czasach, gdy kartkowy przelicznik deputatu zrównywał tabliczkę „masy
zbliżonej do”, z półlitrową, czterdziestoprocentową wódką. Słuchałem o
wyczynach herosów łowiących smocze ogony, gdy tylko moda zapragnie gadziej
łuski na biodrze, o marzeniach tak wielkich, że moje zdawały się być zakurzone,
bliskie zaścianka i siermiężnej codzienności.
A
potem bard, wygnany przez ojczyznę, wyśpiewał moje żale, których nigdy-nikomu. Choć
nie szukałem, znalazł mi kuzyna poza zasięgiem mściwych łap zaborcy, pośród
swobód ograniczonych jedynie małą, zieloną księgą praw i obowiązków, nazywaną wszechobecnie
Kodeksem Karnym…
Bard
skutecznie uciekł, lecz wybrał na kompasie inny azymut, lecz obaj wystrzegali
się wschodu, jako miejsca zsyłki tych, którym się nie powiodło. Obu się udało,
o obu na lata zamilkły media, udając, że nigdy nie istnieli. Bard… umiał
śpiewać. Grać na gitarze i znalazł patrona, którego natychmiast zniewolił
pieśnią, omotał siecią dźwięków dokładniej, niż greckie Syreny.
Kuzyn?
Miał w sobie więcej z greckich mitów i chyba zaczął porastać łuską, bo w końcu
zwabił ku sobie nie tylko muzy, ale i ich babki.
Opętała
mnie myśl tak niedorzeczna, że aż popuściłem w spodnie:
-
To Bogowie mają babki (BABKI)? Podatne na wdzięk mojego kuzyna? A on… daje IM radę?
-
Och! – wyrwał się ze mnie dźwięk, bo ludzka niedoskonałość uwielbia kalać zmysły
IDEALNYCH.- Och! Chłopie! Bóg, w swojej mądrości przewidział wszelkie słabości
i potrzeby gorejącego ciała. Wszak wiedzieć musiał, skoro posiłkował się boskim
modelem, by stworzyć jednostki tak nieśmiałe i zuchwałe jednocześnie. By
stworzyć CIEBIE!
Matematyka
we mnie szuka wciąż praprzyczyny i nawet Bóg jej nie powstrzymuje. Dziecinne „dlaczego”
drąż coraz głębsze pokłady i o coraz mniej zrozumienia we mnie. Manowce jątrzą
zmysły i wciąż ich więcej… Za mały się staję na kolejne dlaczego… Ale on
przecież wypłynął. Zanikł w obcych landach i wierzyć mi się nie chce wszystko i w nic.
-
Więc jak być ma? Był, jest, czy będzie? Trudno żyć w każdych czasach i nawet
Cagliostro ponoć żył od kiedyś… Potrzeby maluczkich ktoś musi jednak
zaspokajać. Nawet tych, których skóra pomarszczyła się bardziej, niż jabłuszka
zapomniane w kompostowniku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz