Słońce, choć
wielkie i cytrynowe, całą energię poświęciło rozpraszaniu chmur i ciepła
brakuje ciągle. Za to chmury wybrzuszają się, miękną, wacieją… coraz piękniej.
Przedszkole kwili radośnie i przekomarza się pod oknami, kwiaty wschodzą – te,
które mają sprawić, by balkon udawał łąkę.
Małe życie –
rozgrywa się we mnie i przede mną. Nie potrzeba mi wielkich zdarzeń. Niech
szczekanie psa będzie wydarzeniem, niech sąsiad, który znienacka pojawi się na
chodniku o północy, nękany podświadomą potrzebą stania się latarnią, którą
dostrzega się dopiero wtedy, kiedy los i organizm splotą się we wspólny warkocz
przyszłości. Uśmiecham się do wróbli buszujących w gąszczu klonów, które
wytrwale usiłują znaleźć w nich cień liści, jakie wyrosną może za tydzień. Dobrze mi
z tym. Beztrosko.
Pięknie opisane.:)
OdpowiedzUsuńmiło czytać.
UsuńCytrynowe słońce - brzmi kusząco i wiosennie - apetycznie ;)
OdpowiedzUsuńw takim wypadku - smacznego życzę. tylko zostaw choć ogarek, bo zmarzniemy.
UsuńZapachniało optymizmem!:)
OdpowiedzUsuńalbo bezmyślnością.
Usuń