Noc rozsypała po
trawnikach nietrwałe brylanty, więc teraz każde źdźbło skrzy się i wdzięczy do
chętnego widzeń wzroku. Gdzieś tam, w pochłodniałej ziemi leżą też błękitne
okruchy wysypane wczoraj przez ogrodnika – mniej wdzięczne, niemal brzydkie,
dające trawom chleb – igrzyskami zajęła się noc. Kiedy jednak mijam pieski
wędrujące po osiedlowych alejkach, uświadamiam sobie, że może lepiej nie
patrzeć zbyt dokładnie, żeby nie popsuć sielanki. Szybko przenoszę wzrok na
czubki brzóz, żeby podglądać huśtające się na gałązkach szpaki. Jakiś pan
skrobie drapakiem chodnik z puzzli i więcej z tego hałasu, jak porządku. Autobus
połyka pakiet zmarzniętych podróżników i uwozi ich w siną (z zimna) dal.
Przystanek niewzruszenie trwa i powoli zaczyna kompletować następną ekipę.
Słońce zagląda mi w oczy, żebym już przestał gapić się na czarno odzianą
niewiastę w plastikowej, połyskującej kurtce, po której smużą się węże w
barwach rozlanej ropy. Sąsiadka, wtulona w ramiona koca delektuje się kawą, czy
papieroskiem, może jednym i drugim, ale wzrok senny podnosi, gdy uchylam okno,
czyli wrażliwa jest na zewnętrzne bodźce. Albo znudzona bezruchem. Pewnie
powinienem zaproponować jej, żeby podglądała wróble harcujące w żywopłocie za
rogiem, ale nie wiem, czy warto stresować ptaki nadmierną ciekawością. Ja
zwyczajnie się schowałem w ciepło mieszkania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz