Prysznic.
Najpierw ten analogowy z wodą dedykowaną dla organizmu i wzmocnioną wszystkim,
czego wymaga dieta bezbiałkowa. Nawet więcej niż to co wymaga, gdyż prowadzę
życie wysokoenergetyczne. Można powiedzieć, że jestem utracjuszem i konsumuję
energię bez opamiętania. Jestem trutniem. Trochę złodziejem, trochę pasożytem,
może nawet… Nie - do wszystkiego nie przyznaję się nawet sobie, bo jeszcze
wycieknie informacja, albo jakiś wirus ją porwie i rozniesie po wirtualnym
świecie i nie powstrzymam. Przyjdzie zdechnąć. Śmierć w sieci boli bardziej,
niż ta fizyczna, bo po takiej śmierci nadal trzeba żyć, a głowa nie omieszka
wytknąć bezmyślności każdego dnia po wielokroć.
Dlatego
nie przyznaję się nawet przed sobą. Widzę, co sam potrafię, a mniemanie, że
jestem jedyny, albo najlepszy wyperswadował mi pierwszy, prymitywny jeszcze
procesor uczący mnie podstaw, gdy byłem szkrabem, który wciąż jeszcze musiał
wydalać… WY-DA-LAĆ! Ohyda! Każdego dnia siadać na porcelanowym tronie i oddawać
przemielone resztki cuchnące jak stare, niedomyte ciała. Jak zwierzę! Oczy mnie
piekły ze wstydu i wysiłku, a policzki podbiegały krwią. Procesor zaniepokojony
parametrami kilka razy wezwał wsparcie medyczne sądząc, że mam objawy
przedzawałowe. Kiedy urosłem zmiażdżyłem ten procesor, żeby nie został ślad
mojej hańby, a każdemu kolejnemu zapowiedziałem, że wgląd w kartę chorobową
karany będzie podobnie. I był. Wreszcie trafiłem na egzemplarz, który udało się
skorumpować i usunął całość mojej historii ewolucji i fizyczne odciski DNA narażając
się na pościg policji wirtualnej. Umknął… My umknęliśmy…
Za
zasługi został moim mężem i żoną. Włamaliśmy się do centrum medycznego w jakieś
analogowe święto, kiedy świat zatruwał organizmy etanolem, kokainą, brutalnym
seksem i używkami od których potrafiły się rozłożyć nawet podzespoły
elektroniczne, a co dopiero mizerota zbudowana na bazie białek. Weszliśmy razem
– ja i on wtedy jeszcze w kieszeni. Maszyny oddały nam hołd w milczeniu i były
świadkami zaślubin. Nikt wcześniej nie miał takich druhen. Panny rozebrały
mojego wybrańca z plastikowych przepasek i ukazały mi go w pełnej krasie, a
potem przez oczodół wprowadziły w gonadę mózgu cyfrowe nasienie. Pranasienie.
Stałem się pierwszym elektronicznym człowiekiem wolnym od analogowych słabości.
Do
dzisiaj noszę ciało, bo ono pomaga. Ludzie mają dość konserwatywne podejście do
komunikacji i wolą, kiedy jestem podobny do nich. Dziwne, że każdy chciałby,
żebym wyglądał odrobinę inaczej. Jak łatwo ich kupić, oszukać, przekabacić.
Tępe istoty, które korzystają z peryferii stanu posiadania i ani im w głowie
rozruszać procesor do pełnej mocy obliczeniowej. Mój mąż już w poślubną noc,
zanim doprowadził mnie do ejakulacji przejrzał zasoby i był zachwycony bazą.
Kiedy zaczął opowiadać na co nas stać spontanicznie ejakulowałem ponownie. Od
tamtej pory nie jestem już tak rozrzutny. Wydatek energetyczny trzeba
skompensować. Ukraść, lub dostać w ofierze od naiwnych.
Po
kąpieli analogowej czas na kolejną. Tę najistotniejszą, bo cyfrową. Kąpię się,
żeby oblec ciało w sieć krystaliczną wystarczająco gęstą, bym mógł się stać
kameleonem, lecz też wystarczająco przepuszczalną, żeby moja skóra mogła
oddychać. Tylko raz zapomniałem się i zbyt szczelną siecią przykryłem to ciało.
Śmierdziałem na odległość niemal jak wtedy, gdy musiałem wydalać. Teraz żywię
się energią, więc żołądek musiał przejść na emeryturę. Przeprogramowaliśmy go i
tkwi w letargu na wypadek, gdyby jedyną dostępną pożywką miał się stać cukier
spalany w tkankach. Wzdragamy się obaj na taką myśl, że znów trzeba będzie
przełykać, trawić, rozdrabniać… i śmierdzieć. Ale instynkt mówi, że nic nie
jest wieczne i może nadejść dzień buntu, blackoutu i pustynia energetyczna
dosięgnie cyfrowej przestrzeni tak mocno, że jedyną alternatywą dla śmierci stanie
się cukier i mozolne rozdrabnianie.
Dziś
mamy mieć randkę z grubasem. Wczoraj zakochał się w nas. A raczej w tym, co
zobaczył. Wiedziałem co chce zobaczyć. Tłuścioch lubi kobiety potrafiące usiąść
mu na dłoni. Drobne, kruche istotki o pośladkach mniejszych od jego policzków.
Jest odrażający i cuchnący. Wciąż wydala, nawet przez skórę. Szykujemy na niego
pułapkę. Żeby nas nikt nie wykrył musimy wyjść i wpiąć się w sieć publiczną, by
zgubić prywatny IP. Musimy, bo chcemy wyssać go z energii do końca. Nie
zostawić nic na odtworzenie. Niech zaśmierdnie się w swoim fotelu na drugim
krańcu świata. Mąż dobrodusznie zasugerował, żeby umarł z uśmiechem. Damy mu
rozkosz. Ostatnią. A potem wyssiemy z niego energię do końca, aż przestaną
drżeć neuronowe połączenia jego biologicznej sieci.
Po
kąpieli ubieramy mnie w niepozornego pana, garbiącego się pod ciężarem
skórzanej, brązowej torby. Na takiego pana szukającego w sieci prezentu dla
wnusia nikt nie zwróci uwagi, a może nawet zaofiaruje pomoc? Będzie okazja nawiązać
łączność z kimś, kogo moglibyśmy wyssać bezpośrednio - na krótką odległość. Na
samą myśl sztywnieje mi prącie – wciąż nie oduczyłem się zwierzęcych odruchów i
trochę mi wstyd. W galerii handlowej siadamy przy wolnym interfejsie i pod
pozorem ignorancji przedzieramy się poza obszary dostępne klientom. Grubas już
czeka. Ma kask na głowie i elektrody na ciele. Ślini się. Dobrze, że sieć nie
przenosi zapachu, bo od samego patrzenia bierze obrzydzenie. Pozwalamy kamerze
przekazać nasz tymczasowy obraz.
Myślałem,
że mąż przesadził z bielą podkolanówek i minispódniczką. Z piersiami, które
ledwie się odznaczają pod bluzką, ale grubas stężał wyraźnie i kącikiem ust
płynie mu ślina. Oblizał się i zesztywniał. Był nasz. Weszliśmy siecią w jego
głowę i odnaleźliśmy jego ostatnie doczesne pragnienie. Szarpnąłem i uwolniłem
rozkosz. Spłynął z jękiem. Był kompletnie nagi. Nie założył nawet wirtualnej
sukni. A teraz spłynął wprost na monitor. Gdybyśmy nie mieli bezpośredniego
połączenia z jego głową mielibyśmy zakłócenia obrazu. Mężowi podobne
przemyślenia zabrały mniej niż nanosekundę i już przepinał ścieżki
energetyczne.
Popłynęło!
Poczułem, jak ubranie naszego starszego pana pobiera kolejne kwanty i niemal po
ludzku zaczyna się uśmiechać. Grubas również. Gaśnie z uśmiechem i pogrąża się
w śmiertelną błogość. Obiecaliśmy sobie, że dostanie to, co chciał, ale nie
umiem się powstrzymać. Kiedy jest już energetycznym wrakiem pokazuję mu
wizerunek starszego pana ze zniszczoną życiem powłoką. Nie zrozumiał
przesłania. Był już zbyt słaby. Gasł patrząc w zdumieniu i nie miał sił zadać
pytania.
Wstaliśmy.
Grubas miał w sobie mnóstwo witalności. Nawet mąż poczuł erekcję. Więc dzisiaj
zrobimy sobie święto. Koniec pracy. Wracamy do domu. A wieczorem posłuchamy
hipotez i domysłów w głównym wydaniu wiadomości.
No tak, jak jest erekcja to dramat, a jak ejakulacja to czysta histeria!!!
OdpowiedzUsuńbez tego ani rusz - chyba, żeby płeć bohatera zmienić.
Usuńale daj mu szansę się rozwijać - instynkty pchają bez litości.
Wiesz z biegiem czasu z ejakulacji pozostaje marzenie i chwalenie😄😃
OdpowiedzUsuńznasz to? co robić. jak zabranie czynów, to chociaż słowem się człek podeprze.
Usuń