Ruda
klęczała gdzieś tam, gdzie pakiet izolowanych rur przebijał ścianę
odprowadzając nadmiar ciepła i smród procesów produkcyjnych odbywających się w
skorupie wielkiego, metalowego pęcherza. Jakieś gazy się tamtędy ulatniały najprawdopodobniej,
a przynajmniej każdy z nas w biurze się pocieszał, że to jedynie gazy, a nie
życie poczęte dotąd nieznane nauce, które gotowe zawojować świat, poczynając od
naszej nie bardzo wesołej gromadki. Otwarte drzwi odprowadzały nagromadzone
wewnątrz aromaty w nieskończone połacie korytarza. Najwyraźniej instalacja
wypowiedziała posłuszeństwo, kto wie, czy nie w wyniku sabotażu, a Ruda
usiłowała powstrzymać proces nie zważając na degenerację narządu powonienia.
Z
wrażenia zapomniałem, że miałem zamiar poddać się naporowi fizjologii i
bezmyślnie zerkałem na zaplecze klęczącej, która mozoliła się niczym Mc Gyver
ze srebrną taśmą, posapując przy tym i nie zwracając zupełnie uwagi na moją
jawną bezczelność. Zwracała za to uwagę na Szparaga. W zasadzie powinienem był
powiedzieć Patyczaka, gdyż wyglądał jak samica modliszki, tylko był mniej
zielony. Chudy, długopióry, cięty bez umiaru i na pewno jako jedyny mógł nie
stając na palcach zajrzeć na wierzch pęcherza, żeby poszukać ewentualnych
objawów katastrofy biologicznej, czy chemicznej. Obawiałem się, że moje
skłonności do poszukiwania odniesień przyrodniczych brały się z zawiści, że
dane mu było przebywać w tak wyrafinowanym towarzystwie, dlatego poprzestałem
na pierwszym skojarzeniu ze szparagiem.
Wzrok
musiałem mieć równie tępy jak umysł, kiedy stałem w obliczu otwartych drzwi i
zaplecza wdzięcznie podrygującego w rytm wysiłków Rudej, Szparag tymczasem
gruchał coś basem smarowanym miodem gryczanym i oboje lekceważyli doskonale
fakt mojego istnienia. Z odsieczą ruszył Stanisław wracający z kuchni z kubkiem
podejrzanie białej kawy, lecz zamiast mnie wyłowić z kręgu wpływów zaplecza i
on poddał się hipnozie. Spłowiałe od nadużywania oczyska wlepił podobnie do
mnie we wdzięczące się mięśnie pośladkowe i degustował je saute. Szczęściem nie
mlaskał i trwaliśmy w nabożnym skupieniu, a Ruda kradła nam dusze na raty i
plotła z nich bardzo ubożuchny warkocz. Stanisław tylko cieleśnie był
wielkoludem, a ja… Cóż, nawet i ciałem byłem ubogi.
Kiedy
nadszedł szef pojawiła się dla nas nadzieja na zbawienie, jednak szef patrząc
na maślane twarze swoich podwładnych bezbłędnie uchwycił zbieżność wektorów i
podążył za nimi, żeby osiąść na kości krzyżowej Rudej. Nie, żeby się rozpychał.
Szef majestatem zajął należne mu centralne miejsce, a my chudopachołki
musieliśmy zadowolić się peryferiami spływającymi łagodnie na biodra. Szef
zapadł w letarg. Czasami zdarzało mu się rozwiązywać problemy zawodowej natury
i zastygać niczym czapla przed śniadaniem, nie bacząc na etykietę. Przecież
oczywistością było, że szef na działalność nieetyczną, wulgarną, czy nielegalną
był uodporniony od urodzenia i nawet w piaskownicy nigdy, przenigdy nie dał
prztyczka piegowatej Zośce, ani nie zabrał Kubusiowi foremki do lepienia prywatnych
wzgórz Golan.
Wszyscy
pamiętaliśmy, jak niegdyś zastygł rozwiązując paradoks, którego nie dała rady
rozwiązać nawet centrala posiłkująca się sztabem podwykonawców i budżetem dla
sił bardzo zewnętrznych i wyspecjalizowanych tak wąsko, że potrafiliby
przekroić żyletkę wzdłuż osi ostrza. Szef nieświadomie oparł wtedy wzrok
biuście pani Kasi, to znaczy na nieregularnej szachownicy błękitnej kraty
zdobiącej białą, wykrochmaloną bladym świtem bluzkę. Pani Kasia, świadoma
procesu twórczego uniosła ciężar wspartego na jej piersi wzroku i trwała
nieporuszona niczym Nike z Samotraki osadzona na postumencie, a może aluminiowej
pięciozłotówce? Szef uczciwie wypisał pani Kasi nadgodziny i premię za
szkodliwe warunki pracy, jednak problem rozwiązał definitywnie i rzeczowo.
Teraz,
kiedy utkwił pomiędzy mną, a Stanisławem sytuacja stawała się równie trudna,
szczególnie, że my, jako personel niższego rzędu, błyskawicznie zrzekliśmy się
odpowiedzialności, przenosząc ciężar ewentualnej elokwencji na szefa. Szparag
dostrzegł nas pierwszy i pryszcze na dziobatej twarzy wyraźnie zabarwiły się na
czerwono, a żółć ropy z nieutulonym żalem musiała ustąpić miejsca krwi
gorejącej. Stanisław przełknął ślinę wystarczająco głośno, żeby pośladki Rudej
znieruchomiały, a następnie i ona podniosła na nas wzrok pełen niewysłowionych
pytań. Stanisław przełknął po raz drugi i wolałem nie pytać, co przełykał.
Wolałem zerknąć na szefa, czekając aż błyskotliwie i szarmancko uwolni nas od
zaistniałej niezręczności.
Tymczasem
szef milczał wytrwale i krew uderzała mu do twarzy zupełnie jak nam. Naśladował
nas? Asymilował? Pytanie we wzroku Rudej nabierało już mocy urzędowej i nawet
Szparag przygotowywał otwór gębowy do wygłoszenia emocjonalnego komunikatu –
widziałem wyraźnie, jak nawilżał wargi i językiem przeliczał arsenał zębów, a
może nawet w pamięci analizował siły odnosząc herkulesowe zamiary, do stanu
posiadania, który mimo mizeroty puchł nadzieją wiekuistej chwały wytrawionej w
oczach Rudej. Sytuacja tężała i XXI stopień zasilania mogliśmy osiągnąć zbiorowym
wysiłkiem, kiedy sprawę uratowała nieoceniona pani Kasia, która właśnie wracała
z bufetu z bardzo zieloną, zapewne niedojrzałą surówką.
- Boże! Ależ tu
śmierdzi! – zajrzała do wnętrza i nieczuła na doskonałość pośladków Rudej
zaproponowała rozwiązanie – Może otworzymy okna, bo za chwilę się podusimy?
Panowie, pomóżcie proszę.
..dobrze się stało, iż Pani Kasia pozostała nieczuła na atuty Rudej i uratowała sytuację ;)
OdpowiedzUsuńotóż! wszyscy by się potruli zapewne.
UsuńTak się zastanawiam... Gdyby nie pojawiła się pani Kasia... Byłaby to piękna śmierć czy nie?
OdpowiedzUsuńzbiorowe samobójstwo. w końcu szefa na posterunku się nie opuszcza, a szef (jak kapitan) podobno ostatni schodzi. do zejścia wciąż jednak brakowało, a pani Kasia niewątpliwie uratowałaby ideał swej biurowej namiętności skrywanej niezbyt skrycie. może to zazdrość ją przywiodła pod drzwi Rudej?
UsuńA jak szef rozwiązał problem? Oprócz tego, że rzeczowo i definitywnie? Coś mi tu kuchnią zapachniało...Ruda chyba coś upichciła w szybkowarze tj. sorry -pęcherzu...
OdpowiedzUsuńzapewne, ale milczała zawzięcie. w końcu nie z każdym chce się człowiek podzielić odkryciami. Nobel jednego nakarmi, a rzeszy da po landrynce.
UsuńKocham panią Kasię, a szef to może bardziej jak kobra niż czapla?...
OdpowiedzUsuńczapla czai się w wielkiej cichości i skupieniu. zastyga i trudno ja odróżnić od nabrzeżnych trzcin. Kobra jest bliżej życia niż polujące ptaszysko.
UsuńJednak zastyga w bezruchu, hipnotyzując ofiarę.
Usuńtu hipnotyzerem była Ruda. a dokładniej jej kuperek.
UsuńAle żeby jedzenie hipnotyzowało jedzących? Cuda i dziwy!
Usuńwahadełko też ma sprawić, że patrzący popadają w trans.
UsuńJa nie wpadam, jestem wahadełkoodporna.
Usuńczyli i z Rudą dałabyś radę. zapewne masz jakiś defekt.
UsuńAni chybi mam. Ba, żeby to jeden!
Usuńw razie W przyjdź z odsieczą. pani Kasia nie zawsze zdąży.
UsuńPrzyjdę, bowiem fascynują mnie przygody z Rudą w tle.
Usuńzobaczymy, co jeszcze wymyśli.
Usuń