Za
cenę garniturów znajdujących na sali można byłoby wykarmić Mozambik przez
najbliższy rok, jednak większość siedzących miała Mozambik… powiedzmy poza
horyzontem zainteresowań (kto w ogóle wie coś o Mozambiku? Bogactwa naturalne,
to HIV, malaria, inwentarz żywy w postaci homarów i ludzi, eksportowanych do
krajów ościennych od tak dawna, że co poniektórzy nie znają już innych źródeł).
Tymczasem
stado oszołomionych słuchaczy siedziało i przepacało jedwabiste marynarki i
krawaty strachem który śmierdział mniej więcej tak samo, jak mozambicki produkt
eksportowy u kresu podróży (tzn. dostawy). Pocili się bezwstydnie i chociaż
czerwonym iksem zabroniono konsumpcji tytoniu nikt nie przejmował się zakazem.
Każdy indywidualnie i na własną rękę degenerował się czym popadnie, zgodnie z
preferencjami.
Prognoza
była dramatyczna. Deszcz, już teraz uchodzący za kuriozum meteorologiczne miał
wyginąć, jak nie przymierzając tarpan, czy wędrowny gołąb. Podobno początki
miały być jednak miłe i niemal biblijnym potopem miała się rozpocząć era
bezdeszczowa. Naukowiec był wyblakłym staruszkiem, którego nie dałoby się
przekupić chyba niczym więcej niż kolejną setką lat do przeżycia we względnym
zdrowiu, więc był wiarygodny, choć cyniczny był bezgranicznie. W pogardzie miał
ich dobre samopoczucie i chlastał słowami, aż mieli sine uszy i usta, a co
słabsi zażywali ukradkiem pigułki z przeznaczeniem kardiologicznym.
Kiedy
skończył mówić, a zajęło mu to niewiele czasu na sali siedział tłum
zdezorientowanych ludzi, którym ktoś spod tyłka wyszarpnął właśnie raj i plany
na przyszłość. A plany mieli wypasione w zaciszu gabinetów pełnych mahoniu,
dzieł sztuki i antyków w tajemniczy sposób zaginionych podczas ostatniej
zawieruchy wojennej i nigdy nie odnalezionych. Jeżeli dobrze zrozumieli wykład
– a każdy bacznie i nieufnie rozglądał się wokół – to właśnie usłyszeli, że
czas najwyższy pożegnać się z domem i szukać nowego.
Każdy
z nich nawykł już dawno, że przedstawienie problemu, to preludium, po którym
powinno nastąpić jakieś rozwiązanie i pomysł na biznes. Bo problem jednych,
zazwyczaj stawał się zyskiem innych. A oni wszyscy (choć żaden drugiemu tego
głośno nie powie) byli dziećmi sukcesu. Bezwzględnego, często nie do końca
legalnego, ale zakończonego tryumfalnym zatknięciem proporca zdobywcy na stosie
rodzinnych łupów. A teraz, zamiast beztrosko konsumować zyski i pomnażać stan
posiadania należało się skupić na sprawach tak podstawowych, że niemal już
zapomnianych.
Jak
to? Mieli zdechnąć z pragnienia? Oni? A jak sobie poradzą podwładni i
wykorzystywani? Naukowiec wyświetlał tabele i wykresy, a mówił językiem tak
potocznym, jakby miał ich za kretynów. Jednak zrozumieli wszyscy, co się
szykuje i z jakim problemem przyjdzie się zmierzyć. Niejeden widział już wojny o
dostęp do wody pitnej i wielką migrację. Jeszcze się łudzili, że są jedynymi
odbiorcami tych dramatycznych danych, jednak siwowłosy, łysiejący mówca
błyskawicznie zdeptał te nadzieje. Świat wiedział, że staje w przededniu
pierwszej wojny o wodę. Dwadzieścia lat? Trzydzieści? A jeśli to zbyt ostrożne
szacunki i zostało zaledwie dziesięć?
Naukowiec
zakończył przemówienie racząc się schłodzoną wodą mineralizowaną w kontrolowany
sposób, żeby nie zwapnić mu zwojów mózgowych. Wciąż był użyteczny. Ba!
Niezbędny. Kiedy usiadł za prezydialnym stołem pojawiły się nieśmiałe pytania,
ale zignorował je wzruszając ramionami. Szeregowcom na razie nie wolno zadawać
pytań dowództwu armii zbawienia. A Jedwabni Panowie byli szeregowcami. Tutaj.
Choć poza salą kłaniały się im zastępy służby i niewolników, tutaj stanowili
plankton widoczny dopiero w masie. I tak byli traktowani chyba pierwszy raz w
dorosłym życiu. Wstał kolejny mówca i wyświetlił jakąś mapę, zdjęcia i
zestawienia zebrane w surowe tablice.
- Kotlina
Kłodzka. Trochę ponad czterysta osiemdziesiąt kilometrów kwadratowych w pasie
dwanaście na czterdzieści kilometrów. Plus otaczające ją góry – bagatela
powiedzmy, że około półtora tysiąca kilometrów brutto…
Mówiący
umilkł pozostawiając niedopowiedzenie. On też, wzorem naukowca pił zimną wodę i
zerkał znad szklanki na tłum gości.
- Przez teren
przepływa Nysa Kłodzka, która przełomem Gór Bardzkich ucieka w pradolinę
wrocławską. Pozostałe, mniejsze cieki wpadają do Nysy w obrębie Kotliny i
korzystają z jedynej dostępnej drogi ucieczki. Pamiętać należy, że stoki
okalających gór opadające w stronę kotliny zimą zasilane są śniegami,
topniejącymi i spływającymi w nią z braku innych możliwości. Jeżeli dołożymy
wiadomości z zakresu meteorologii, to przeważające na tym obszarze wiatry
południowo – zachodnie są zwiastunem podwyższonych opadów, przynosząc znad Alp
i Sudetów wszystko to, co zdoła tam unieść się w postaci pary wodnej.
Historycznie teren ten jest obciążony skazą powodzi powtarzających się
cyklicznie i regularnie niemal co dekadę przynosząc dramatyczne skutki.
Mówcy
najwyraźniej postanowili często się zmieniać, zmuszając słuchających do
wytężonej uwagi. Teraz jednak wystąpiła pani o spojrzeniu metalicznym. Gdyby
chciała tylko wzrokiem oberwałaby guziki wszystkich koszul. Weszła na podwyższenie
i popatrzyła na jedwabne stado jak śmierć na aktualny odłów. A potem
przedstawiła w liczbach analizę stanu prawnego nieruchomości. Dużej, bo
obejmującej kilka pasm górskich i całej niecki wewnątrz. Suche liczby, jednak
miały wagę. Szczególnie, kiedy przystąpiła do zamiany hektarów, kilometrów i
innych miar powierzchni na złotówki. Wyszła jej kwota imponująca. Prosty
szacunek, jaki każdy z obecnych mógł przeprowadzić bez wsparcia notesem, czy
monitorem telefonu. Na telebimie zajaśniała liczba zawierająca cały żywopłot
tłustych zer stojących na baczność za jakąś cycatą trójczyną.
Następny
z mówców nie wygłupiał się w podnoszenie ciśnienia – każdy z patrzących widział
liczbę, która wzbudza szacunek nawet tych wielmożów. A on poprosił, żeby na
początek przemnożyli ją jeszcze przez trzy. A potem podwoili. Zadanie nie było
trudne dla wprawnych umysłów, jednak cel działania zdawał się nie do wszystkich
docierać, więc mówiący łaskawie wyjaśnił.
- Musimy rzecz
kupić całą. Na dodatek szybko, więc cena wzrośnie i to znacznie. A następnie
musimy błyskawicznie wysiedlić, splantować, teren, przygotować wyspę wewnętrzną
i zabudować ją do standardu, do jakiego wszyscy przywykliśmy. Poza tym trzeba
jeszcze zamknąć odpływ Nysy. Czyli trochę nabałaganić z górami, żeby przełom
przestał istnieć raz na zawsze. Co osiągniemy? To oczywiste. Zrobimy z Kotliny
wielką wannę, w którą nazbieramy wody. Naszymi ścianami będą góry, które
obsadzimy personelem uzbrojonym po zęby i ufortyfikujemy – dlatego
przemnożyliśmy kwotę przez dwa. Kupić, to mało. Musimy przygotować się do
obrony, zanim urodzi się myśl o ataku.
Na
sali zapadła cisza. W wielu głowach kłodzka niecka już napełniała się, aż
pęcherze trzeszczały zarażone wielką wodą. Niektórzy spoglądali na fale
omywające wyspę dla wybrańców, albo patrolowali wzgórza wypatrując słabych
punktów przedstawionego planu. Z monitora uśmiechała się wciąż cycata trójka,
której żaden z prelegentów nie zmienił na dojrzałą osiemnastkę. Może mniej
urodziwą, ale bliższą prognozom. Milczący
do tej pory szef siedzący pośrodku stołu prezydialnego nawet nie wstawał, żeby
zamknąć posiedzenie.
- Mam nadzieję,
że obecni rozumieją konieczność zachowania najdalej idącej dyskrecji. Jeżeli
cokolwiek wypłynie poza tę salę, koszty drastycznie wzrosną i mogą wielokrotnie
przekroczyć budżet przewidywany i wyprowadzić ów plan poza zasięg naszych
połączonych możliwości – podniósł głowę i powoli sunął po twarzach siedzących –
Tydzień. Więcej czasu na podjęcie decyzji nie będzie. Musi wystarczyć na
nieodwołalną deklarację i pierwsze wpłaty. Mile widziane będą pomysły i
inicjatywy, które przyspieszą proces pozyskiwania terenu, oraz jego docelowego
zagospodarowania i utrzymania. Przy wyjściu otrzymają państwo numer rachunku do
wpłat. A teraz, jeśli są jeszcze jakieś pytania, to proszę je formułować tu na
miejscu, gdyż poza tą salą na żadne pytania nie możemy sobie pozwolić.
Zostawiam państwu moich przedmówców do dyspozycji i mam nadzieję, że w
komplecie spotkamy się za tydzień.
Tutaj to już chyba tylko Ruda mogłaby pomóc.
OdpowiedzUsuńsądzisz? może Ruda przygotowywała dane? albo wysuszyła ziemię?
UsuńByłażby aż tak wyrachowana?
Usuńludzie robią szkody nie tylko z wyrachowania. czasem z głupoty, lub nieuwagi.
UsuńAle Ruda nie ma aż tak wygłaskanego mózgu, że wyprostowały jej się zwoje. Ona ma je porządnie pofałdowane.
Usuńczyli co? wezwać, żeby przywróciła ziemi deszcz?
Usuńale ona jest z innej bajki...
Może by coś odpowiedniego wyhodowała, a potem dokonała jakiegoś transferu międzybajkowego?
Usuńza kolejną dotację na atomowe wiewiórki?
UsuńMoże na radioaktywny mech?
Usuńa ja będę go udeptywał, żeby mu zbyt długie łapki nie wyrosły? nic z tego!
UsuńPani Kasia może na nim siedzieć.
Usuńszef będzie zazdrosny i nakopie mi do CV
UsuńSłowem - gorzej niż w tragedii greckiej i nawet o katharsis trudno.
Usuńco zrobić - pani Kasia w szponach autorytetu jest niedostępna chudopachołkom. i jak tu taką zatrudnić do deptania mchu?
UsuńZwłaszcza do deptania pośladkami...
Usuńniech lepiej zostanie niepokalana.
UsuńNiepokalane mchem pośladki... Taż to prawie religia!
Usuńi słusznie - bo jak tu usiąść szefowi na kolanach z pokalanym zadkiem? i to radioaktywnym? to i Ruda już nic nie pomoże.
UsuńNo i proszę,w obliczu zagrożenia to co rozdzielone potrafi się połączyć w ...społem, wespół, w zespół.
OdpowiedzUsuńkasa jest bezimienna i swój środek ciężkości zna.
UsuńSkądś takie prelekcje znam, a niektóre kończą się prośbą o datki.
OdpowiedzUsuńSama miałabym spocony garnitur, gdyby zalano Kotlinę Kłodzką...
Pozdrawiam serdecznie
naprawdę? a oni mają spocone, bo jeszcze nie.
Usuń